Języki obce są nieodłącznym elementem współczesnego świata. Mało kto wątpi w potrzebę ich uczenia, jednak wielu napotyka na różnorakie trudności w czasie nauki. Stąd, jak sądzę, bierze się ogromna popularność poradników pomagających nam te trudności usunąć. Jednym z nich jest Władca Języków Mariusza Włocha, a przynajmniej jako taki się reklamuje.
Podtytuł książki dopowiada, do kogo jest skierowana książka: prawie wszystko o tym, jak zostać poliglotą. Znam kilka języków, więc pozycja mnie zainteresowała, opis z okładki jeszcze bardziej. Pełen nadziei na treściwą lekturę kupiłem książkę i nie mogłem się jej doczekać.
Władca jest podzielony na trzy części związane z odpowiednim przygotowaniem do nauki, wyborem nauczyciela i szkoły oraz “niekonwencjonalnymi narzędziamy językowymi”. Zapowiadało się zmakowicie, więc wgryzłem się w tę treść, gdy tylko miałem swój egzemplarz w rękach. Zęby jednak mocno szczęknęły o siebie, bo treść okazała się nader miałka. Większość to typowo coachingowa nowomowa, pełna frazesów, które można usłyszeć od każdego trenera. Ilość wody, która wylewa się z każdej strony, powinna wzbudzać podziw. Nie widziałem, że to, co można by zmieścić na maksymalnie 50 stronach, da się rozwlec do 370. Nie znajdzie się tu konkretów, za to sporo o autorze — jak świetnie uczy itd. To zbytnie skoncentrowanie na sobie (i krytykowanie wszystkich innych) moim zdaniem obniża wiarygodność — czyżby miały to być wspomnienia ostatniego sprawiedliwego? Tego jedynego, który uczy dobrze, a reszta to plebs? Co więcej, autor sili się na zabawny i lekki styl książki, który okazuje się niezbyt udany.
Z samych technik, szumnie zapowiadanych jako “niekonwencjonalne” nie znalazłem nic nowego, czy co by nie było mniej lub bardziej w użyciu wielu szkół językowych. Pomysły, które znalazły się w książce, znam już z kursu TESOL (certyfikat stwierdzający kompetencje do nauczania języka angielskiego), książek Stephena Krashena czy wielu stron w internecie. Jest mnóstwo słów o motywacji, mało technicznych konkretów. Nie ma też nic o tym jak zostać poliglotą, bo chyba wszystkie przykłady z książki, to opowieści o osobach, które pod magicznym wpływem autora, przełamały barierę porozumiewania się w języku obcym.
Podsumowanie będzie krótkie — nie polecam. Całym sercem odradzam, bo czas na przeczytanie tej książki można równie dobrze spożytkować na znalezienie tych informacji na stronach w Internecie, a zaoszczędzone pieniądze wydać na książkę, która faktycznie pomoże poznać język lub techniki jego uczenia się.