Świat baśni był prosty: dobro i zło, ciepło i zimno, lato i zima, czarny statek i białe żagle.
O tym, że świat baśni jest prosty, a ten znany od wieków gatunek literacki wyjaśnia wiele skomplikowanych i trudnych spraw pisało już wielu, w tym Bruno Bettleheim. Ten słynny badacz dowodził m.in. tego, że baśnie pomagają dziecku rozróżnić dobro od zła, poradzić sobie z trudnymi sytuacjami, nazywać świat oraz zjawiska dookoła i spełniają wiele innych “przyjemnych a zarazem pożytecznych” funkcji. Dlaczego w recenzji Baśniarza wspominam właśnie o Bettleheimie? Gdyż tytułowy baśniarz — czyli Abel Tannatek — wciela w życie wszystkie tezy naukowca.
Abel to maturzysta z niemieckiej nadmorskiej miejscowości, outsider, wagarowicz i jednocześnie diler narkotykowy. Gdzie w tej wyliczance jest jeszcze miejsce dla baśniarza? Wydawać by się mogło, że nie ma i tak właśnie postrzega chłopaka większość ludzi. Tylko, że główna bohaterka powieści — Anna — należy do osób, które potrafią pod maską chłodu czy arogancji dostrzec też zupełnie inne oblicze drugiego człowieka. W przeciwieństwie do pozostałych znajomych ze szkoły zadaje sobie trud by poznać dziwnego chłopaka, którego imienia nikt nie pamięta. I wtedy okazuje się, że ten Abel, którego wszyscy znają ze szkoły jest zupełnie innym chłopakiem niż ten, który pod nieobecność matki (dotąd jedynej opiekunki rodziny) zajmuje się młodszą siostrą — Michi.
To właśnie jej Abel opowiada piękne baśnie, których bohaterką jest Mała Królowa — fikcyjny odpowiednik dziewczynki oraz Mors/Pies — swoisty porte parole samego chłopaka. To właśnie Michi nastolatek chroni przed okrucieństwami świata, daje jej wskazówki postępowania, ostrzeżenia. A wszystko to pod osłoną słów, pod płaszczykiem baśni, która każdego dnia zmienia fabułę, w zależności od tego co się dzieje w prawdziwym życiu Abla, Michi, a później także Anny.
W Baśniarzu fikcja miesza się z rzeczywistością. Postacie z opowieści Abla, rzeczywiste osoby, np. urzędnicy dostrzegający przedłużającą się nieobecność matki rodzeństwa, fikcyjne wyspy i rzeczywistość niemieckiego miasta przeplatają się ze sobą tak, że ani Anna — narratorka powieści — ani czytelnik nie wiedzą, co do końca jest prawdą. Czy Małej Królowej grozi rzeczywiste niebezpieczeństwo? Czy źli ludzie umierają tylko w baśni, czy w rzeczywistości? Czy w ogóle nie ma złych ludzi?
Powieść Antonii Michaelis wciąga od pierwszej do ostatniej strony. I to wciąga na różnych poziomach: nie tylko w historię Anny, Abla i Michi, ale też każe zastanawiać się, jak potoczą się dalej losy Małej Królowej, Latarnika, Psa, Różanej Dziewczyny — wszystkich tych postaci powstałych w głowie Abla.
Baśniarz jest powieścią, która spodoba się wielu czytelnikom. Tym którzy lubią baśnie, miłośnikom romansów, tym którzy lubią się wzruszać podczas lektury i tym, którzy twierdzą, że książka jest dobra wtedy, gdy ma w sobie jakąś tajemnicę, dreszczyk emocji, niekonwencjonalne rozwiązania. Wszystko to tu znajdziemy. Na dodatek stylowi Antonii Michaelis nie można nic zarzucić. Książka jest napisana bardzo poprawnym językiem, historia świetnie opowiedziana a postacie, z Ablem na czele, stanowią największą zaletę książki.
Dodam też, że powieść ta powinna być pozycją obowiązkową dla wielbicieli muzyki Leonarda Cohena, gdyż teksty jego utworów wciąż się gdzieś w Baśniarzu pojawiają. Doskonale korespondują z treścią, były też z pewnością nie raz inspiracją dla autorki.
Podsumowując, gorąco polecam tę książkę wszystkim. Muszę jednak uprzedzić, że pozostawia ona bardzo mocne wrażenie na czytelniku. O emocjach, które towarzyszą czytelnikowi od pewnego momentu i już po zakończeniu książki ciężko zapomnieć na długo.