Książka ma słowo “antykwariat” w tytule. Nie mogłem więc jej nie kupić, bez względu na to co to za książka, o czym jest i jaką ma wartość. Mimo zakupu w ciemno, powieść Martina Widmarka okazała się całkiem przyjemną lekturą.
Fabuła Antykwariatu pod Błękitnym Lustrem jest dosyć prosta. Zaczyna się od wątku miłosnego, choć to nie romans. Trzynastoletni Dawid poznaje Larisę. Pod nieobecność rodziców zamieszkuje u ich znajomego, Melchiora Rasmusena, właściciela Antykwariatu pod Błękitnym Lustrem w podupadłej dzielnicy portowej. Byłoby pięknie i sielankowo gdyby nie fakt, że pewnego ranka Melchior znika. Pozostawiona przez niego krótka wiadomość pozwala Dawidowi i jego nowej koleżance Larisie podjąć poszukiwania. Stopniowo zaczynają oni odkrywać dziwne okoliczności zaginięcia Melchiora.
Akcja toczy się szybko i wciąga czytelnika. Do tego autor stara się zainteresować młodych nauką, a szczególnie odkryciami Karola Darwina. Jest tylko jedno miejsce, gdzie tempo akcji się zmienia i trochę psuje efekt całości. To dosyć długi list Melchiora. Sądzę, że ten wątek wymagałby pewnej zmiany, bo nie pasuje do kompozycji. Mnie osobiście ten fragment trochę zmęczył. Poza tym powieść czyta się przyjemnie.
Kolejną zaletą książki są ilustracje. Wykonała je Katarina Stromgard i fantastycznie oddają klimat książki. Te czarno-białe ryciny oraz zdobienia stron przenoszą w świat antykwariatu i zagadek, przed którymi stoją Dawid i Larisa, równie dobrze jak sam tekst.
Książka powinna trafić do młodszych czytelników (szkoła podstawowa). Język, fabuła i pomysł są w sam raz dla nich. Gdybym dzisiaj miał dwanaście lat, to pewnie zamęczałbym rodziców, aby kupili kolejny tom. Choć nawet jako dorosły i stateczny trzydziestolatek przeczytałem książeczkę z przyjemnością. Miło było wrócić do czasów, gdy wiele spraw było prostsze, a świat był wielką przygodą. Choć w sumie, to on ciągle jest wielką przygodą!