Na początku zaznaczę, że jestem przeciwnikiem tłumaczenia w trakcie nauki języka obcego. Swoim uczniom ‘tłumaczę’ słowa przez definicje, obrazki, osadzenie ich w kontekście lub inne kalambury. Zachęcam ich do kontaktu z językiem, którego się uczą, bez pośrednika w postaci języka polskiego. Widzę, że ta metoda się sprawdza i daje owoce. Do książki ze słownikiem podszedłem więc z pewną rezerwą.
Zostałem zaproszony przez wydawnictwo [ze słownikiem] do zapoznania się z ich publikacjami i ideą, która towarzyszy wydawaniu książek po angielsku. Każda z nich podzielona jest na trzy części. Pierwsza to słownik najczęściej występujących słów, druga to sam tekst z wynotowanymi terminami na marginesie, a na końcu cały słownik ze wszystkim użytymi słowami.
Na pierwszy kontakt z publikacjami wydawnictwa [ze słownikiem] wybrałem książkę Brama Stokera „Dracula”. Wydaje mi się, że Draculę już kiedyś czytałem, jednak wiele szczegółów wyleciało mi z głowy. Co więcej, wątki z filmów i nawiązań zaczęły się mieszać, więc postanowiłem odświeżyć historię transylwańskiego arystokraty. Recenzja samego Draculi może kiedyś znajdzie się tu lub w innymi miejscu Internetu. Teraz chciałbym się skupić na tym co tekstowi towarzyszy, czyli sztandarowym słowniku.
#pierwszy z trzech słowników
Na pierwszy ogień weźmy słownik najczęściej występujących słów. Wydaje się jak najbardziej na miejscu, w końcu te słowa będą nam cały czas towarzyszyć. Co więc tam znajdziemy? M.in. city, fall, czy write. Dokładnie to, co osoba zabierająca się za lekturę tekstu powinna już znać. Są to w większości słowa dosyć podstawowe. Inne, które występują rzadziej, ale akurat w danej książce występują dosyć często, wystarczyłoby wypisać na marginesie. Co więcej, obecność tego słownika zakładałaby, że ktoś wyuczy się występujących w nim słów przed lekturą książki. Czytać nikt go (chyba) po prostu nie przeczyta, a nawet jeśli to niewiele zapamięta. Ciekaw jestem opinii innych w tym temacie. Złodziejka książek napisała, że do lektury przystąpiła „po zaznajomieniu się ze słownikiem najpopularniejszych słów znajdujących się na początku książki” [http://zlodziejka-ksiazek.blogspot.com/2016/11/ksiazki-anglojezyczne-ze-sownikiem.html]. Jak to wyglądało i czy pomogło?
#gdy zabraknie słów
Druga część, to ta najprzyjemniejsza, czyli sam tekst wsparty słownikiem na marginesie. Po tym sobie obiecywałem najwięcej. Czy moje pragnienia zostały spełnione?
Słownik w drugiej części zdaje się być bardziej praktycznym. Redukuje do minimum czas oderwania się od fabuły i sprawdzenia znajomości tego lub innego słowa. W końcu placidity, rook czy demurely nie należą do podstawowego zasobu leksykalnego. Gdyby jeszcze tylko słowa na marginesie były na wysokości ich użycia w tekście, a nie wylistowane alfabetycznie… Może nie byłoby to jeszcze niebo, ale byłoby już bardzo blisko.
Niestety, w tworzeniu tego, co stanowi największą wartość książki nie uniknięto błędów. Już na pierwszej stronie pojawia się w słowniku don, które jest zapisane w słowniku w ten sposób:
don – (don’t) do not – nie, nie robić
Jaka to forma don? Ano żadna! Słowo don istnieje w języku angielskim i oznacza
- British A university teacher, especially a senior member of a college at Oxford or Cambridge.
- Spanish title prefixed to a male forename.
za: English Oxford Living Dictionaries [https://en.oxforddictionaries.com/definition/don]
Po pierwsze forma don’t nie jest w ogóle w słowniku konieczna. Należy do podstawowych konstrukcji języka i ktoś, kto jej nie zna niech, nie sięga po oryginalne książki. To są jedne z pierwszych lekcji i równie dobrze można sięgać po książki po chińsku mając słownik w ręce. Zamiast tej konstrukcji, można było wytłumaczyć inne.
Niektórych słów natomiast brakuje. Np. na stronie 39 pojawia się carriage, które nie jest wytłumaczone na marginesie. Ten brak jest wyjaśniony jego pojawieniem się wśród słów najczęściej występujących, jednak skakanie do słownika po to, aby sprawdzić znaczenie, odciąga uwagę od fabuły. Lepiej byłoby umieścić je tuż przy tekście, aby czytelnik nie musiał go specjalnie szukać. Tym bardziej, że wg Cambridge Dictionary [http://dictionary.cambridge.org/dictionary/english/carriage] jest to słowo z zakresu C2, czyli raczej dla zaawansowanych użytkowników języka, więc nie każdy musi je znać. Są natomiast przetłumaczone takie słowa jak pepper, shut czy super, które występują w zasobie słów na poziomie A1/A2.
Ponadto, co za dużo, to niezdrowo. Twórcy słownika niepotrzebnie, moim zdaniem, wymieniają wszystkie znaczenia słowa. Czasami mogą one mylić i zamiast ułatwiać zrozumienie, będą zmuszały czytelnika do zastanawiania się o co właściwie chodzi, albo wręcz skłonią do wysnucia błędnych wniosków. O zgrozo, czasami podane znaczenia są błędne lub wybrakowane (np. na s. 48 dla wind podane są wprawdzie prawidłowe tłumaczenia, ale zabrakło tego, w którym znaczeniu jest użyte w tekście).
Wszystkie błędy jednak są do poprawienia, a to co najważniejsze, czyli przyjemność czytania, jak najbardziej nie zostaje przez to zredukowana. Czytając przyzwyczaiłem się do niedostatków słownika i bawiłem się słowami próbując zgadywać znaczenie tych, których jeszcze nie znałem, i sprawdzając w słowniku. Na koniec uwaga: czytając starajmy się korzystać z niego jak najmniej. W ten sposób łatwiej zrozumiemy całość, a słowa będą przyswajać się naturalnie. Wiele razy zauważyłem, że do przyjemności i zrozumienia sensu całych paragrafów nie jest konieczna znajomość każdego słownego detalu.
#słownik zamiast epilogu
Kończąc lekturę natrafiamy na słownik wszystkich słów występujących w książce. Bardziej przydatny niż ten na początku, gdyż słowa na marginesach po pierwszym tłumaczeniu nie są dalej tłumaczone, więc trzeba już zaglądać do większego słownika. Choć więc nie jest on specjalnie niezbędny (można go z powodzeniem zastąpić zwykłym słownikiem), to przyda się bardziej niż ten w prologu.
#ile kosztuje słownik
Ostatnią sprawą, którą chcę poruszyć, jest cena — i to niemała! Za jeden tom Draculi wydawca na okładce podał cenę 49 zł. Wiadomo, że książki rzadko osiągają ceny okładkowe, jednak nawet 20% zniżki, czyli ok 40 zł za tom to sporo (inne tytuły na szczęście są tańsze). Sam tekst po angielsku jest częścią domeny publicznej, jest więc legalnie dostępny za darmo. Wersje drukowane można tanio kupić na Allegro czy na eBay. Z drugiej strony, jest to dosyć niszowe wydawnictwo, więc cena może wynikać z małej liczby potencjalnych odbiorców. Czy warto dać za książkę aż tyle? W ostatecznym rozrachunku należy powiedzieć, że to zależy. Jeżeli jesteś tym, dla kogo tego typ książki jest przeznaczony, to zdecydowanie warto. Więc komu warto sięgnąć po tę książkę?
#dla kogo ten słownik ta książka
To jest najtrudniejsze pytanie. Osobiście sądzę, że grono odbiorców jest dosyć wąskie. Dla słabiej znających język (na poziomach A1-B1) polecałbym raczej wydania uproszczone, zaawansowanym (C1/C2) słowniki nie są tak potrzebne, więc można znaleźć tańsze wydania. Targetem idealnym będzie więc grupa na poziomie B2 (intermediate/upper-intermediate), czyli osoby znające już całkiem dobrze język, a którym brakuje jeszcze wielu słówek potrzebnych do pełnego zrozumienia tekstu. Dla nich taka publikacja jest idealna. Bardziej zaawansowani także mogą skorzystać, jeżeli nastawią się na naukę słówek. Można odstawić na chwilę nudne podręczniki i zanurzyć się w świat literatury.
#czy czytać ten słownik
Ogólna ocena jaką wystawiam temu wydaniu to dobry minus. Sam pomysł uważam za trafiony, estetykę realizacji także oceniam wysoko. Pomimo paru niedostatków czytelnik, który zasadniczo poradzi sobie z tekstem, powinien także tego typu błędy i braki wychwycić. W kolejnych edycjach dobrze byłoby znaleźć lepiej przygotowane słowniki na marginesach, nawet kosztem słownika na początku i na końcu. Atutem publikacji mogłaby być aplikacja on-line, która umożliwiałaby naukę słownictwa z danego tytułu czy rozdziału. Ewentualnie pewne ćwiczenia, pytania, czy choćby prosty test mogłyby się znaleźć w książce. Uzasadniałoby to wtedy cenę wydania.
Po książki warto sięgać zawsze i wszędzie. Jeżeli tylko możemy sięgnąć po oryginał, tym lepiej. Dlatego warto skorzystać z inicjatywy wydawnictwa [ze słownikiem] i podnieść rękawicę lektury w języku Szekspira. Z doświadczenia wiem, że warto!