Dom Handlowy Zenit. To miejsce ma swój charakterystyczny klimat, które trochę ciągle przywołuje poprzednią epokę. Jednak teraz w tym miejscu Katowice mają kolejną siłownię i klub fitness – CityFit. Zapisałem się, byłem, więc co nie co napiszę.
Kto mnie zna, ten wie, że to nie pierwsze moje podejście do tematu. Ja i zdrowy tryb życia średnio się lubimy. Jednak rozum podpowiada, że należy trochę więcej się poruszać. Tym bardziej, że dopóki miałem antykwariat, to wysiłku fizycznego było dużo więcej. Teraz mam siedzącą pracę, więc brzuszek rośnie, a spacery z psem nie spalają tylu kalorii, ile trzeba by było. Załapałem się więc na pierwszą promocję i za stosunkowo niewielką opłatą miesięczną (59 zł) mogę korzystać z klubu 24h na dobę. Teraz, po otwarciu ta cena jest wyższa (79 zł), jednak w porównaniu do innych tego typu miejsc (Pure Jatomi i GetFit za 99 zł miesięcznie przy rocznej umowie) jest stosunkowo tanio. Zwłaszcza, że członkostwo można zawiesić lub z niego zrezygnować w dowolnej chwili. Dla mnie to był punkt decydujący, gdyż moje finanse nie stoją najlepiej.
Wszedłem do środka trochę niepewnie. Pierwsze co zwróciło moją uwagę to dosyć duży stopień samoobsługi. Nie ma typowej recepcji, drzwi wpuszczają nas same na odcisk palca. Może to powodować poczucie lekkiego zagubienia, ale nie ma się co przejmować, w kilku miejscach są plany pomieszczeń, więc da się przeżyć. Szafki w szatni zamykane są na kłódki, które na miejscu kosztują 15 zł, więc lepiej zaopatrzyć się wcześniej w swoją. Ważne, żeby spełniała wymagania techniczne, gdyż inaczej nie będzie pasować do szafki. Ja oczywiście przeoczyłem informację w mailu, więc nie miałem wyboru i musiałem wyciągnąć z portfela 15 zł.
Zacząłem od “zajęć wprowadzających”. Wg planu było to 30 minut w strefie “maszyn vendingowych”. Zrobiłem oczywiście z siebie głupka, bo byłem przekonany, że to jakiś rodzaj maszyn na siłowni. Dopiero pisząc ten post wyguglałem, że chodzi o automaty sprzedające napoje, słodycze itp. Niech to posłuży za obraz mojego zorientowania się w temacie! Same “zajęcia” to raczej krótkie oprowadzanie po klubie. Pokazano gdzie co jest, gdzie można co kupić i po ok. 12 minutach było po wszystkim. Mogliśmy zadawać pytania, jednak o co pytać, jak się prawie nic nie wie? Tym punktem byłem zawiedziony, bo liczyłem na trochę więcej informacji. Ze sprzedażowego punktu widzenia pani zapomniała wspomnieć o treningach personalnych, które za jakiś czas będzie można kupić. Choć są one poza moim zasięgiem, to skoro spotkanie było i tak bardzo krótkie, to można było o tym wspomnieć. Zapewne były tam osoby lekko zagubione, jak ja, i mające fundusze na ratunek w postaci profesjonalnego treningu.
Potem przyszedł czas na trening. W końcu przykulałem się tam, aby ćwiczyć, a nie spacerować dookoła. Ludzi było mało, więc czułem się swobodnie machając kończynami w sposób przypominający jakiś breakdance na maszynach. Najpierw przez 25 minut katowałem się na orbitreku, potem od maszyny do maszyny próbowałem coś robić. Mgliste wspomnienia z poprzednich prób zaprzyjaźnienia się z siłownią czasem ratowały resztki honoru, choć udało mi się też spędzić kilka minut na maszynie usiłując zrobić ćwiczenie w odwrotnym kierunku. Spróbowałem też TRX (czy jak się to nazywa). O mało się nie zabiwszy przy pierwszej próbie zostałem uratowany przez innego ćwiczącego i udało mi się coś zrobić, co mogło z grubsza przypominać ćwiczenia.
Wrażenia ogóle? Jest ok. Czas spędziłem w miarę przyjemnie. Ogólnie takie miejsca nie działają na mnie zbyt motywująco i pozytywnie, więc to już postęp. Zobaczymy jak będzie dalej. W planach jest przyturlać się tam raz w tygodniu, w niedzielę, czyli po prostu wtedy, kiedy mam czas.W tygodniu może czasem, w końcu mają otwarte 24/7. Ciągle myślę nad tym jak się zmotywować, żeby chodzić tam regularnie, choćby właśnie raz w tygodniu. Macie jakieś pomysły?
Janku sprobuj pinteresta – wiele inspiracji na treningi dla poczatkujacych.Omijaj tylko 30- 60- 90- day challenges od ktorych sie roi w internecie i naprawde wierze ze szybko sie wkrecisz 🙂
Dzięki. Inspiracje na treningi przydadzą się. Ja jednak boję się, że po dwóch miesiącach znowu dam sobie spokój z chodzeniem tam w ogóle.
Wydaje mi się, że przede wszystkim warto szukać tego, co najbardziej przypadnie do gustu ( albo najmniej odrzuci). Może zamiast maszyn kettle? Albo jednak zajęcia fitness ( wydaje mi się, że mają jakieś w ofercie?). Próbować, próbować, próbować.
No i oczywiście cele i nagrody 🙂
Niech cie trener zmotywuje 🙂
nie ważne jakie miejsce nawet w takim fit city koleś coś na pewno ciekawego wymyśli 🙂
Tylko trening personalny nie jest za darmo.