Przyszedł czas, aby się spakować i jutro wprowadzić się na ostatnie kilka miesięcy do seminarium. W takich momentach myślę o tym, co trzeba zabrać. I zawsze zaczynam od książek. Te potwory są ciężki i jest ich mnóstwo. Słownik, drugi, trzeci, czwarty, piąty (i po co mi to zamiłowanie do języków?). Pismo Święte (w kilku językach, bo jakże inaczej), powieści, coś z historii, coś z teologii. Jeszcze materiały do magisterki, jeszcze to, jeszcze tamto. Szok! Znowu zajmę prawie wszystkie wolne półki w pokoju. Mam nadzieję, że mój współlokator nie będzie dzielił mojej pasji. Czy to choroba? Może powinienem się ograniczyć w imię ubóstwa? Panie Boże, dla Ciebie wezmę to wszystko, bo wierzę, że trzeba się dobrze przygotować do twojej służby, także od tej strony. Ciężko, ale pięknie 🙂 Co jeszcze? Wiadomo, różaniec, modlitewnik, jakieś ubrania, komputer, kawa, herbata i inne rzeczy codziennego użytku. Najważniejsze jednak by wziąć ducha i optymizm. Będzie pięknie, będzie owocnie. Spotkanie po wakacjach, gorączkowa wymiana informacji, które jeszcze nie zostały rozpowszechnione mailem, czy przez gg.
A więc, witaj seminarium!