Prezentujemy już przedostatni fragment “”Księgi Sandry”. Do premiery jeszcze trochę zostało, ale apetyt się wyostrza!
Tamora Pierce, Księga Sandry, fragment czwarty:
Miasto Ninver w Capchen
Trisana Chandler szlochała w poduszkę w mroku świątynnego dormitorium, starając się robić przy tym jak najmniej hałasu. Nagle usłyszała głosy. Nie była to pierwsza taka sytuacja, lecz tym razem głosy były inne. Rozpoznawała rozmawiające osoby, dziewczęta, z którymi dzieliła salę sypialną.
– A ja słyszałam, że to sami rodzice przyprowadzili ją tutaj i porzucili, mówiąc, że nie chcą jej nigdy więcej widzieć na oczy.
Tris nie miała żadnych wątpliwości – to powiedziała dziewczynka z łóżka po jej prawej stronie, która próbowała się wepchnąć przed nią w kolejce do sali jadalnej. Tris wszczęła wtedy raban i siostra służebna posłała tamtą dziewczynkę na sam koniec kolejki.
– Ja słyszałam, że ona przechodziła od jednych krewnych do innych, aż w końcu nie było już nikogo, kto by ją chciał.
Tris nawijała na palec jeden ze swoich loczków koloru miedzi, który wysunął się z zaplecionego na noc warkocza. Była prawie pewna, do kogo należy drugi głos – to z kolei była dziewczynka, której łóżko znajdowało się po przeciwnej stronie sali, dwa łóżka na lewo od niej. Rano próbowała przepisać od Tris odpowiedzi na zadanie z matematyki. Gdy tylko Tris zorientowała się, co się dzieje, zakryła swoją tabliczkę. Gardziła każdym, kto oszukiwał.
– A widzieliście jej ubrania? Co za okropne sukienki! Ta czarna wełna jest tak stara, że już przechodzi w brąz!
– Na dodatek pękają jej w szwach. Jest taka gruba, że aż trudno uwierzyć, że tak mało je!
Nie miała pewności, do kogo należały te ostatnie głosy, ale czy to ważne? Wydawały się docierać do niej z każdego łóżka w dormitorium i raniły ją niczym ostrza brzytew. Czemu one to robiły, te wszystkie dziewczęta, z którymi ona nigdy nie zamieniła nawet słowa? Może przyjemność sprawiało im bycie okrutnymi, kiedy nikt tego nie widział i nie mógł ich za to obwinić? Może dobrze się czuły, szydząc z kogoś wspólnie, obierając sobie za cel tych, których wskazywały ich przywódczynie? Jej kuzyni byli tacy sami: szli za tymi, którzy uwielbiali wyśmiewać się z odrzuconych – niczym bezmyślne kaczęta za swoimi matkami.
Kiedy rodzice oddali ją pod opiekę Wyższej Służebnej z Kamiennego Kręgu, myślała, że wreszcie ustanie to pastwienie się nad jej uczuciami. A jednak wyglądało na to, że w tej kwestii nic się nie zmieniło.
Tris zacisnęła palce na swojej pościeli. „Zostawcie mnie w spokoju” – pomyślała, oniemiała ze złości i wstydu. „Większości z was nigdy nic nie zrobiłam. Większości z was nawet nie znam…”
Nikt nie zauważył, że wiatr się wzmógł i szarpał okiennicami tak, że klekotały o framugi.
– Założę się, że jej rodzice próbowali odsprzedać ją Kupcom.
– Pewnie tak, ale nawet oni by jej nie chcieli. Nie dostrzegliby w niej żadnej wartości!
Wszystkie uznały to za coś niezmiernie zabawnego.
Jedna z okiennic nie została porządnie domknięta. Rozwarła się na oścież, wpuszczając do środka podmuch lodowatego wiatru. Dziewczęta siedzące najbliżej okna krzyknęły i rzuciły się, aby ją zamknąć. Podmuch wiatru uderzył w nie z taką siłą, że poupadały jak długie, a potem wicher wypełnił całą salę, zrywając pościel z łóżek i zrzucając przedmioty z niewielkich półek. Zanim wreszcie opuścił salę, wszystkie dziewczynki, poza Tris, darły się wniebogłosy.
Do sali wpadły dwie siostry służebne, w habitach narzuconych na koszule nocne. Trzymały w rękach zapalone lampy. Wszędzie, gdzie tylko spojrzały, widać było bezładną mieszaninę dziewcząt, zrzuconej z łóżek pościeli i bibelotów. Wszędzie, za wyjątkiem łóżka Tris. Ono pozostało nienaruszone. Siedząca na nim dziewczynka spoglądała na siostry zaczerwienionymi od łez oczami przez założone przed chwilią na długi nos okulary w mosiężnych oprawkach. Jej spojrzenie było zbuntowane i wyzywające.
Następnego ranka, zaraz po śniadaniu, Tris zaprowadzono do gabinetu Najwyższej Służebnej i kazano jej zostać w poczekalni. Obok niej położono kilka wypakowanych toreb i tobołków. Nie odezwała się słowem. Nie miało to sensu. Zdążyła się już zorientować, że nie warto podejmować rozmowy z kimś, kto tak bardzo pragnie się jej pozbyć.
W miarę upływu czasu, wpatrując się bezustannie we wszystkie te podniszczone torby, uświadomiła sobie, że drzwi do gabinetu Najwyższej Służebnej nie zostały dokładnie zamknięte.
– Wiem, Mistrzu Niko, że jesteś właśnie w trakcie podróży do Wietrznego Kręgu, i bardzo chciałabym, abyś wziął ze sobą tę dziewczynkę. Czy jest to dla ciebie aż tak wielkie obciążenie?
– Wyślijcie ją tam później. Wiosną, kiedy karawany Kupców wyruszą do Emelanu. – W pogodnym, wyraźnym, męskim głosie dało się słyszeć irytację. – Mam obecnie do wykonania bardzo ważne zadanie. Jeżeli nagle okaże się, że będę musiał zmienić plany, to takie dziecko będzie mi tylko zawadzać.
– Nie możemy zatrzymać tej dziewczynki. Jej rodzice przysięgali, że była sprawdzona na obecność magii i niczego w niej nie odkryto, ale… – Głos Najwyższej Służebnej nagle ucichł. Szybko otrząsnęła się i zaczęła mówić dalej. – Nie wiem, czy jest opętana przez jakiegoś demona lub żywioł, czy też żyje w niej jakiś duch, który sprawia, że panuje wokół niej taki tumult. Nie obchodzi mnie to. Wietrzny Krąg jest znacznie lepiej przygotowany do zajmowania się takimi jak ona. Mają wiedzę i służebnych bardziej otwartych na tak wyjątkowe przypadki. Posiadają najlepszych magów, jacy żyją na południe od twojego uniwersytetu. Oni z pewnością będą wiedzieli, co z nią zrobić.
Na dźwięk tych słów Tris zrobiło się niedobrze. Była opętana przez demona, żywioł albo ducha? Jaki los ją teraz czeka? Niektórzy ludzie uczyli się radzić sobie z podobnymi istotami żyjącymi wewnątrz nich – inni wypędzali je z siebie. Zbyt wielu jednak kończyło jako bezdomni szaleńcy, tułający się po ulicach, zamknięci na strychach albo w piwnicach, a niektórych nawet dopadała śmierć. Zachwiała się i poczuła, że słabnie. A potem zacisnęła pięści. Miała już tego dość! Dość bycia wyganianą, dość bycia tematem szeptanych rozmów, dość tego, że nikt jej nie pomaga!
Fala gradobicia spadła z hukiem na dach i ściany budynku, a wokół Tris rozległ się łomot, jakby o drewno i kamień uderzały setki młotów. Lodowy żwir roztrzaskał szyby w oknie poczekalni i zasłał posadzkę okruchami przypominającymi diamenty. Dziewczynka przyklękła niezdarnie i zebrała z podłogi całą ich garść.
Drzwi w gabinecie Najwyższej Służebnej otwarły się na oścież, ukazując szczupłego mężczyznę w wieku pięćdziesięciu kilku lat. Stał tam, opierając ręce na biodrach, a jego czarne oczy osadzone poniżej gęstych, czarnych brwi skupione były na Tris.
Podniosła na niego wzrok, przepuszczając drobiny gradu pomiędzy palcami.
– Niegrzecznie tak się gapić – prychnęła, nie mając nawet zamiaru opanowywać swojej złości.
– Czy byłaś poddana próbie na obecność magii? – zapytał ją obcesowo i bez ogródek.
Dlaczego ten ktoś naigrywał się z niej? Jej rodzina wybaczyłaby jej wszystkie dziwactwa, jeżeli tylko wykryto by u niej choć ślad zdolności magicznych. To mogłoby przynieść dużą korzyść rodowi Chandlerów.
– Przez najdroższego maga w Ninver, skoro musi pan wiedzieć. A on powiedział, że nie ma we mnie nawet jej krzty.
Nieznajomy odwrócił się i spojrzał na stojącą za nim kobietę w żółtym habicie.
– Zmieniłem zdanie, Czcigodna Strzyżykoskrzydła. Będę szczęśliwy, mogąc eskortować Trisanę do Świątyni Wietrznego Kręgu w Emelanie. – Uśmiechnął się i wyciągnął dłoń w kierunku Tris. – Bardzo miło jest mi cię poznać, młoda damo.
Zignorowała wyciągniętą rękę. Wstała, otrzepując spódnicę.
– Niedługo zmieni pan zdanie – odparła. – Tak jak wszyscy.