Niedawno miałem okazję pisać na stronie Kocham Książki, chociażby za sprawą recenzji Upadłej Światynii, o istnym rozkwicie literatury postapo z mocnym naciskiem na “zone” czy “metro”. Nie możemy jednak zapomnieć także o silnej pozycji książek opowiadających o żywych trupach. Takie seriale jak “The Walking Dead”, “Z Nation” czy gry typu “Dying Light” budzą w ludziach apetyt właśnie na uniwersum pełne człapiących, bezmózgich zombie. Okazuje się, że Polska także posiada duży potencjał w tym temacie, a znakomitym tego dowodem jest książkowa nowość znanego już zapewne duetu Cichowlas&Radecki pod tytułem Zombie.pl.
Karol Szymkowiak miał wszystko: pieniądze, piękną żonę, wspaniałego synka. Właśnie otworzył nową restaurację w Gdańsku i przypieczętował sukces suto zakrapianą imprezą. Następny ranek przyniósł jednak coś więcej niż tylko potężnego kaca. Polskę opanowała epidemia zombizmu. Żywe trupy, których przysmakiem jest ludzkie mięso, sieją krwawy terror i spustoszenie na ulicach Gdańska. Jedyną szansą Karola na przetrwanie jest dołączenie do grupki nielicznych ocalałych, którzy schronili się w kościele parafii Świętego Wojciecha na Zaspie. Czy ktoś z nich pomoże mu dotrzeć do rodziny w Poznaniu? Czy zaufanie i pomoc to puste pojęcia w świecie pogrążonym w koszmarze, gdzie nie obowiązują już żadne wartości? Podróż do stolicy Wielkopolski stanie się makabryczną szkołą przetrwania i mrożącą krew w żyłach przygodą.
Robert Cichowlas i Łukasz Radecki pisywali już razem niejeden raz i zawsze udowadniali, że tworzą duet, który jest zgrany i przynosi czytelnikowi to, czego oczekuje od porządnego horroru — paniczny strach. Jak to powiedział o nich sam Masterton, tworzą takie koszmary, jakie nie przydarzają się innym polskim autorom. Jak wypada zatem ich najnowsza książka? Muszę przyznać, że początek powieści jest niezwykle mocny i zabiera bohaterów na bardzo głęboką wodę… Zresztą zapewne nie tylko bohaterów, ale także czytelników! Cała fabuła zaczyna się niezwykle wciągająco, muszę przyznać z czystym sumieniem, że dawno już nie czytałem książki z takim zapałem. Jest tajemniczo, krwawo i brutalnie. Pozorni przyjaciele okazują się oprychami, w obliczu apokalipsy zombie nawet ocaleni zamieniają się w potwory, które by przetrwać posuną się do wszystkiego. Zapowiada się znakomita powieść drogi w stylu Tarantino, a czytelnik nie może oderwać się od lektury. Kiedy jednak dochodzimy mniej więcej do połowy, akcja nieco zwalnia, a fabuła zjeżdża na nieco inne tory…
Szczerze mówiąc, całkiem nieoczekiwanie przyszło małe rozczarowanie. Nigdy jakoś specjalnie nie zastanawiałem się, jak to jest pisać książkę w duecie. Tutaj mam wrażenie, że autorzy się zwyczajnie podzielili rolami w stylu: “Ja zaczynam, a ty kończysz.”. Nagle mamy do czynienia z dziwnym stowarzyszeniem zamieszkującym krzyżacki zamek w Malborku, którego członkowie wierzą, że to starosłowiańskie bóstwa uratują ich od apokalipsy. Pomysł średni jak na książkę o zombie, zresztą nawet tych jest już coraz mniej. Razi trochę stopień w jaki ocaleni wierzą w nową religię, oraz ich zorganizowanie wobec ogromnej katastrofy biorąc pod uwagę, że od pojawienia się żywych trupów minęło zaledwie kilka dni…
Świeżo po lekturze mam lekki niedosyt. Raz, że fabuła wkroczyła na nieco inne tory, dwa, że powieść nie ma swoistego zakończenia, tylko w momencie kulminacyjnym zostaje przerwana, dając czytelnikowi możliwość własnego dopowiedzenia opisanej historii. Ja bardzo chciałbym, aby ta opowieść miała ciąg dalszy, ale w stylu pierwszej połowy — porywającej i krwawej, rodem z “The Walking Dead”. Co zrobią autorzy? Tego nie wiem. Powieść sklasyfikowałbym mimo wszystko na dość wysokiej pozycji i nie zawaham się stwierdzić, że Szczury Wrocławia Szmidta czy chociażby książkowa wersja Dying Light przy Zombie.pl wypadają słabo.