Odkąd Metro 2033 zawładnęło współczesną fantastyką, postapokalipsa stała się bardzo wyrazistym i przodującym póki co nurtem literatury. Nawet wampiry czy zombie odchodzą lekko w cień, ustępując miejsca światowi pełnemu atomowych zgliszczy, mutantów i napromieniowanych artefaktów. Ogromna seria książkowych kontynuacji uniwersum stworzonego przez Glukhovskiego udowadnia, że jest to temat, który pokochały miliony miłośników fantastyki. Także i Polska ostatnimi czasy wkręciła się w postapo. Wszystko to za sprawą debiutanckich książek Michała Gołkowskiego oraz wydawnictwa Fabryka Słów, które wpadło na pomysł stworzenia swojej oryginalnej serii umiejscowionej właśnie w krainie po atomowej zagładzie. Aktualnie, po upływie ponad dwóch lat od napisania Ołowianego Świtu wspomnianego przeze mnie autora, Fabryczna Zona osiągnęła naprawdę olbrzymi sukces. Pisarze jak na zawołanie chwycili za pióra tworząc coraz to nowe światy, bohaterów i mutanty. Seria składa się na 13 książek, a kolejne są już przygotowaniu. Zrzesza ona póki co sześciu polskich i zagranicznych pisarzy, a ich grono z pewnością jeszcze się powiększy. Obok Gołkowskiego na pewno trzeba wspomnieć także Bartka Biedrzyckiego, który stworzył pierwsze polskie, postapokaliptyczne metro. Póki co ukazały się jego dwie książki, ale na półki księgarskie wychodzi właśnie debiut młodej Dominiki Węcławek, która swoje dzieło postanowiła umiejscowić właśnie w uniwersum warszawskiego metra Biedrzyckiego. Oto przed państwem Upadła Świątynia!
Dominika Węcławek (ur. 10 października 1983 w Sosnowcu) — polska dziennikarka kulturalna. Ukończyła wydział filozofii na UKSW. Zajmuje się głównie dziennikarstwem muzycznym, parentingowym i podróżniczym. Współpracowała m.in. z pismami: Ślizg, Loop, Życie Warszawy. Redaktorka naczelna satyrycznego pisma parentingowego Bachor oraz czasopisma muzycznego M/I. Na stałe pracuje w Monotype Records. Obecnie mieszka we Wrocławiu wraz z dwójką dzieci.
Po globalnym konflikcie termonuklearnym w podziemiach zrujnowanej aglomeracji warszawskiej żyją ludzie. Chowają się przed radiacją, mutantami i innymi zagrożeniami, które sprawiły, że życie na powierzchni stało się niemożliwe. Skuta lodem i pogrzebana pod radioaktywnym śniegiem metropolia wydaje się być martwa. Przyroda jednak nie znosi próżni. Pojawił się ktoś lub coś, co wabi do siebie ocalałych skazując ich na śmierć. Z samego serca stołecznego metra wyrusza więc specjalna ekspedycja. Jej członków łączy niewiele, a różni niemal wszystko. Przeprawa przez wyklęte rewiry, nawiedzone pustkowia i mroczne podziemia okaże się prawdziwym wyzwaniem! Na szczęście rozkazy generała są jasne: dotrzeć do prawdy, nie dać się zabić, wszystkie zagrożenia wyeliminować bez pytania. Pozostaje tylko jedna wątpliwość, czy aby na pewno na uwadze władz jest dobro całej społeczności?
Książki Biedrzyckiego przypadły mi do gusty, dlatego ochoczo zareagowałem na kontynuację wymyślonego przez niego świata metra. Upadła świątynia to niespełna 300-stronicowa powieść oraz dołączone na końcu dwa opowiadania (również z owego uniwersum). Fabuła podzielona jest na dwa wątki, jeden toczący się około 4 lata po atomowej zagładzie oraz kolejny, 21 lat po apokalipsie. Na pozór odrębne, z czasem przynoszą czytelnikowi odpowiedź odnośnie tego, co je łączy.
Początek sprawia wrażenie bardzo obiecującego, akcja powoli się rozkręca. Autorka tworzy ciekawe postacie, bardzo charakterystyczne i wyraziste. Stach, Kostja, Franciszek oraz Lidia — odważna i waleczna kobieta w metrze, a także osoba, którą polubiłem chyba najbardziej za sprawą bliskiej mi gwary śląskiej — Hanys. Węcławek powoli odkrywa przed nami co tak naprawdę dotyka postapokaliptyczny świat ocalałej grupy ludzi. Osobiście czekałem z niecierpliwością na rozwinięcie fabuły, ale to jakoś nie przychodziło. Szczerze mówiąc, gdzieś od połowy książki akcja nieco zwalnia, zaczyna toczyć się nieco mozolnie, a powinno być wręcz odwrotnie. Wciąż czekałem na pojawienie się jakiś spektakularnych mutantów, potworów, czegokolwiek ze zniszczonego radiacją świata, niestety nic takiego się nie pojawiało, prócz malutkiego wyjątku… Akcja na nowo rozpoczyna się dopiero na samym końcu, kiedy to grupa dociera do wylotu metra odnajdując rozwiązanie gnębiącego ją problemu. W gruncie rzeczy zakończenie jest całkiem przyzwoite, okazuje się, że tajemniczy wrogowie są bliżsi ekipie, niż sami by sądzili…
Podsumowując, książka ma swoje lepsze i gorsze momenty. Mi osobiście nie za bardzo przypadł do gusty model fabuły, wolałbym też aby więcej było akcji niż mało wnoszących do powieści dialogów, więcej dramatyzmu i realiów Zony. Dla mnie jednak takie malutkie minusy mocno ratuje styl pisarki, który jest niezwykle przejrzysty i przyjemny. Powieść czyta się szybko, a świat stworzony przez Dominikę Węcławek jest zadowalającą kontynuacją uniwersum Kompleksu 7215. Gołkowski nadal pozostaje moim numerem jeden, jednak widać, że Fabryka Słów nie powołuje do życia byle czego, godnie mieszcząc się w narzuconym poziomie. Miłośnicy postapo z pewnością zaspokoją swój chwilowy, książkowy głód.