Martyna Raduchowska wkradła się w świat polskiej fantastyki nagle lecz z rozgłosem. Jej debiutancka Szamanka od umarlaków, opowiadająca o losach medium Idy, została przyjęta przez czytelników bardzo dobrze, tym samym rozbudzając apetyt na dalsze dzieła autorki. Następnie, po (równie dobrej) kontynuacji Szamanki…Pani Martyna postanowiła pójść w nieco innym kierunku swojej twórczości. Jej najnowsza książka to niedaleka przyszłość, klony i sztuczna inteligencja. Czarne światła. Łzy Mai to tytuł trzeciej powieści Raduchowskiej, zapowiadającej jej nowy cykl z gatunku SF.
To, że w przyszłości roboty będą pomagać ludziom w codziennym życiu jest chyba więcej, niż pewne. Dzisiejsza technologia już pozwala sztucznym, póki co prymitywnie, inteligentnym maszynom zastąpić ludzkie ręce. Temat androidów — cybernetycznych tworów do złudzenia przypominających ludzi, także nie jest nam obcy, chociaż to bardziej za sprawą fantazji pisarzy oraz scenariuszy filmowych. Akcja książki Raduchowskiej dzieje się właśnie w takim świecie — pełnym nowoczesności i komputerów. Powieść rozpoczyna się z rozmachem, już od pierwszych stron dowiadujemy się o krwawej rebelii w laboratorium, w którym opracowywano zmodyfikowany lek na większość ludzkich, chorobowych przypadłości. Z całego oddziału, który stawiał czoła wyjętym spod prawa buntownikom, z życiem uchodzi jedynie Porucznik Quinn. W dodatku jego stan zdrowia zmusił lekarzy do wszczepienia w jego organizm licznych nanotechnologicznych zamienników. Na jaw wychodzi także fakt, że bunt w laboratorium był wynikiem zdrady osobistego androida Quinna — Mai. Właśnie przez to porucznik pała nienawiścią do wszystkiego obdarzonego sztuczną inteligencją. Bohater musi rozwiązać liczne zagadki związane z działaniem owego leku który, jak się okazuje, niesie za sobą dziwne skutki uboczne.
“Książka jest wciągająca, a intryga i klimat sprawiają, że próby przeszkadzania w czytaniu mogą kończyć się wybuchami agresji i uszkodzeniami fizycznymi osoby przeszkadzającej.”
— Michał Talaśka, naEKRANIE.pl
Dwie pierwsze powieści Martyny Raduchowskiej były jak dla mnie całkiem OK, czas spędzony na lekturze z pewnością był udany, także zapowiedź nowej książki autorki niezwykle mnie zaintrygowała. Obawiałem się jedynie faktu, że dzieło widnieje pod szyldem Science Fiction, gdyż nie jestem jakoś przekonany do tego typu powieści. Cybernetyczna przyszłość nie jest tym, co mnie ciekawi i pochłania, dlatego podczas lektury miałem mieszane uczucia. Fabularnie jest całkiem dobrze, autorka zadbała o to, by kryminalny, główny wątek był dopracowany w najmniejszych szczegółach, zaciekawiał czytelnika i prowadził go przez ciemne i często mroczne zakamarki śledztwa. Niemniej samo tło wydarzeń — przyszłość, jak już wspominałem, nie pozwala mi się w pełni cieszyć lekturą. Nie wiem, czy przez to będę mógł ocenić powieść obiektywnie, ale prócz fabuły spodobał mi się też główny bohater — Quinn. Ma on złożoną osobowość, przez pryzmat ciągłego spokoju chowa w sobie, gdzieś głęboko, ogromny żal do Mai. Z jednej strony wie, że to tylko android, z drugiej jednak podświadomie czuje coś w rodzaju więzi z kobietą. Jest lekko rozbity, ale rozważny. Działa rozważnie oraz z wielką odwagą, co z pewnością spowoduje wiele emocji w przyszłych czytelnikach.
Wydaje mi się, że książka może się podobać. Dla mnie sukcesem było doczytanie jej do ostatniej strony, a to już spory plus dla kogoś, kto nie darzy zbyt wielka przyjaźnią SF. Jak wspomniałem — fabuła i kreacja głównego bohatera to chyba jej najmocniejsze strony. Widać, że powieść jest przemyślana i dopracowana. Posiada też wiele zwrotów akcji, przez to czytelnik na pewno nie będzie się nudził. Hmmm… zaryzykuję i polecam, mimo mych uprzedzeń! 😉