Oko jelenia jest jednym z bardziej interesujących cykli, jakie miałem okazję czytać. Niemniej na wieść o pojawieniu się na księgarskich półkach nowego tomu, nabrałem lekkich obaw. Pilipiuk jest mi autorem bardzo bliskim i z przyjemnością zawsze czekam na nową książkę wychodzącą spod jego pióra. Ostatnio jednak muszę przyznać, że niczym nie zaskakuje. Prócz swoich zbiorów opowiadań, od dawna nie wykrzesał z siebie czegoś całkiem innego, nowego czy świeżego. Kolejne już kontynuacje Wędrowycza, drugi tom słabego Wampira z M3 czy nowa odsłona kuzynek w tomie Zaginiona to zabiegi literackie, które na moje oko powoli wydają na autora wyrok mało ciekawego grafomana, co wiąże się też z utratą wartości słowa autor. Jak wypada zatem nowy tom Oka Jelenia pod tytułem Sowie Zwierciadło? Niestety, ale zła passa trwa…
Przygody, które opisane zostały w sześciu tomach cyklu, dobiegły do końca. Jak się jednak okazuje, nie całkowitego. Staszek wraz z Helą rzucony zostaje do okupowanej przez carską Rosję Polski, gdzie dziewczyna pragnie odnaleźć swojego narzeczonego. Spada wręcz z deszczu pod rynnę, gdyż krąży za nimi list gończy, wydany przez Nadzwyczajnego Sędziego Komisji Wojenno-Śledczej. Staszek bowiem ratując życie swoje i Heli, usiekł ośmiu żołnierzy carskiej armii. Belfer Marek, chociaż sprowadzony z powrotem do współczesności, niezbyt długo cieszył się spokojnym życiem. Zniknięcie Staszka nie jest obojętne jego rodzinie, która jak się okazuje, ma mnóstwo wpływowych ludzi obok siebie. Historia Marka o kosmitach i podróżach w czasie brzmi dla nich jak fabuła książki jakiegoś marnego fantasty, niemniej każdy z wariografów pokazuje, że nauczyciel najwyraźniej mówi prawdę…
Generalnie przez znaczną większość książki fabuła toczy się wolno, wręcz mozolnie. O fakcie poszukiwania Staszka przez władze świadczą jedynie wplecione w akcję listy Wojennej Komisji Śledczej, co w ogóle pozbawia bohaterów przejawów jakichkolwiek obaw. Brakuje mi świata, który został ukazany w poprzednich tomach, atmosfery gotlandzkiego Visby. O tytułowym Oku Jelenia jest zaledwie kilka zdań i dopiero pod koniec powieści. Większość rzeczy z poprzednich książek zostaje zapomniana. Trójka przyjaciół, którą połączyła wspólna przygoda, uczucia, które się miedzy nimi narodziły to było coś, co sprawiało, że zawsze im kibicowaliśmy. Teraz nawet miłość Staszka do Heli jakoś wygasa, nie ma w fabule nic, co nadawałoby jakiegoś tempa owej kontynuacji. Bohaterowie ot tak, po prostu są. Dobrnąłem do końca tylko przez nieliczne sceny, które jakoś tak kojarzą mi się z poprzednią twórczością autora, jak opis żegnania mężczyzn idących do walki z wrogiem, albo pojedynek Staszka z carskim mistrzem szabli. Co z tego jednak, jak całość prezentuje się biednie?
Pilipiuk, moim zdaniem, powoli zmierza w stronę ilości, a nie jakości, odnośnie swoich książek. Bardzo chciałem w końcu powiedzieć, że nowa powieść mojego ulubionego autora znów przywraca dawny poziom, niestety, jest wręcz odwrotnie. Książka jest zwyczajnie nudna, opisy codziennych czynności nużą, akcja płynie jak krew z nosa, na kartach powieści praktycznie nie dzieje się nic zachwycającego. Sam nie wiem, dlaczego pan Andrzej wciąż powraca do starych pomysłów. Sądzę, że nie powinno się tworzyć kontynuacji czegoś już zamkniętego, bo kojarzy się czytelnikom z zabiegiem właśnie typowo zyskowym, kompletnie nie zaspokajającym fanom głodu nowych przygód. Mam szczerą nadzieję, że w końcu Pilipiuk znajdzie jakiś nowy, błyskotliwy pomysł na książkę, która przywróci go do łask i obali coraz silniej przypiętą do niego etykietę grafomana.