Zakochałem się w tej książce. Od pierwszej do ostatniej strony byłem tam, w średniowiecznej Francji. Autorka wraz z bohaterkami powieści po prostu mnie uwiodły!
Oblubienica z Azincourt to opowieść o Katarzynie, córce Karola VI Szalonego. Opowiedziana jest przez jej służącą Mett. Pierwszoosobowa narracja pozwala postawić się w samym centrum wydarzeń. Obserwujemy je jednak ze specyficznego miejsca. W większości są to prywatne komnaty królewskie, gdyż to właśnie tam przebywa Mett, tam zwierza się jej Katarzyna.
Mett poznajemy w momencie gdy zostaje mamką Katarzyny, która właśnie przyszła na świat. Wraz z nią będziemy towarzyszyć księżnej przez wiele lat jej życia. Będziemy świadkami jej trudnych relacji z matką, reakcji na klęski Francji na polu bitwy oraz tego jak bardzo przedmiotowo była traktowana w wielkiej polityce. Mimo to nie jest to postać płaska, która nie miała wpływu na to, co działo się dookoła niej. Wręcz przeciwnie! Przed oczami Czytelnika jawi się osoba, które stawia czoło wyzwaniom, potrafi być nieustępliwa gdy zachodzi taka potrzeba, a jednocześnie z sercem pełnym dobra dla zwyczajnych ludzi, jej poddanych.
Książka przypomina mi bardzo Carycę Ellen Alpsten. Obie powieści łączy kobiecy punkt widzenia na wielką politykę. W obu jest widoczny ich ogromny wpływ na to co się dzieje, choć ma on zupełnie innych charakter niż działania mężczyzn. Choć bohaterki Oblubienicy z Azincourt pozornie dzieli przepaść (jedna jest służącą, druga carycą), to w rzeczywistości wydają się sobie bardzo bliskie. Są silnymi kobietami, które potrafią pokonać wiele trudności i brać swój los we własne ręce.
Inna powieść, która nasuwa się do porównania to Maurice Druon z cyklu Królowie z żelaza. Mają one inne charaktery, opowiadają o wydarzeniach z różnych punktów widzenia. Mimo bliskości czasowej obu fabuł, różnią się bardzo stylem i tym, na czym autor czy autorka skupia uwagę czytelnika. W moim osobistym odczuciu ciekawsza jest powieść Hickson, bardziej barwna i dająca odczuć na własnej skórze emocje bohaterek.
Nie należy się jednak spodziewać, że bohaterka jest idealnie średniowieczną kobietą. Jej sposób myślenia i wartościowania jest dużo bliższy mentalności nam współczesnej. Szczególnie jest to widoczne w momentach, gdy Mette wypowiada się na temat pozycji kobiet. Nie przeszkadzało mi to jednak w trakcie lektury, mimo że jestem wyczulony na tego typu anachronizmy.
Jednym z walorów tej książki jest ciekawość, jaką wzbudza odnośnie opisywanych wydarzeń. Starcia na polu bitwy i w królewskich komnatach, wydarzenia polityczne i społeczne stanowią fascynujący kostium dla powieści. Nie jestem biegły w opisywanym okresie, jednak wydaje się, że realia są zachowane poprawnie. Autorka nie ma na celu popularyzacji historii, ale chce opowiedzieć o losie księżniczki i jej najbliższej przyjaciółki. Jednak intryguje na tyle skutecznie, że chętnie sięgnie się po jakieś opracowania dotyczące tamtych czasów. Sam po lekturze poczytałem kilka informacji na ten temat w Internecie.
Autorko, bohaterki mnie uwiodły! Nie przesadzam, gdyż czytając Oblubienicę z Azincourt bardzo polubiłem zarówno Mett, jak i Katarzynę. Obie mają wspaniałe charaktery, pełne dobra. Jako kobiety żyjące w średniowieczu są zbyt często przedmiotem działań innych, królowej czy arystokracji. Mimo to nie poddają się i gdy tylko jest to możliwe przejmują stery w swoje ręce. Po lekturze mam wrażenie, jakbym je obie dobrze znał. Joanna Hickson sprawiła coś niesamowitego. Teraz czytając książkę czy artykuł, w którym pisze się o Katarzynie mam wrażenie, że czytam o znajomej, przyjaciółce. Do tego wiem, że gdzieś tam obok niej jest Mett, powierniczka jej sekretów i wsparcie w trudnych chwilach. Jak to się stało, że postaci sprzed setek lat stały się tak bliskie? Czy to magia dobrej książki?