Niektórzy oburzają się, że rząd przeznaczył pieniądze na świątynię, inni że z pieniędzy publicznych pomaga się WOŚP. Niektórych denerwują obietnice stresowego dla górników, innych słabość wsparcia dla kultury. Co jakiś czas słyszy się o konieczności wprowadzenia ustawy o książce. Ja się jednak pytam dlaczego ktoś ciągle chce decydować o tym jak wydać moje pieniądze? Może w końcu poszuka się źródła problemu, a nie podaje środek przeciwbólowy na złamaną nogę.
Polska choruje na przerost biurokracji, państwowych obciążeń, przepisy krępujące rozwój gospodarki. Instytucja państwa powinna istnieć, zapewniać bezpieczeństwo i normować w sposób podstawowy relacje publiczne pomiędzy członkami społeczeństwa. Płacę podatki po to, aby istniało wojsko i policja utrzymujące porządek publiczny. Płacę też pensję posłom, ministrom, rządowi, aby czuwali na ładem w tym kraju. Trochę tak jak dobry informatyk, który przygotuje system tak, że jest prawie niepotrzebny, bo wszystko działa.
[su_quote cite=”Jacek Wejroch”]W dżungli praw rozkwitać może tylko prawo dżungli.[/su_quote]
Zamiast dotować kolejne mniej lub bardziej słuszne pomysły rząd mógłby po prostu ułatwić ludziom życie. Nie okradać pod pretekstem ZUSu czy podatków (mamy trzeci najbardziej skomplikowany system podatkowy w UE)! Koszty zatrudnienia pracownika są bardzo wysokie. Wystarczyłaby mniejsza pazerność systemu, który te pieniądze i tak marnuje, a nie wydaje zgodnie z przeznaczeniem, a koszty zatrudniania kilku tysięcy górników byłyby o wiele niższe, a uczelniom łatwiej byłoby zatrudnić młodych doktorów na etacie. Po internecie krąży zestawienie opodatkowania firm w Polsce i UK. Gdyby przedsiębiorcy u nas płacili tyle co na Wyspach też by się to okazało pomocne.
Nasz system jest chory w całości niestety. Leczenie doraźne nie pomoże. Nie sztuka jest przygotować kolejną niedoskonałą ustawę o górnictwie, szkołach, książce, teatrze czy cholera wie jeszcze czym. Trzeba leczyć przyczynę. Dopiero wtedy zobaczy się czy w ogóle i jeśli tak to gdzie regulacje szczegółowe są potrzebne. Moim zdaniem im ich mniej, tym lepiej.
Przykład z (prawie) własnego podwórka
Założyłem antykwariat, ponieważ chciałem zrealizować swoje marzenie. Jednocześnie sam tworzę sobie miejsce pracy. Firmę prowadzę w ramach Akademickich Inkubatorów Przedsiębiorczości, bo inaczej zabiłby mnie system. Koszty, które musiałbym ponieść “na dzień dobry” to tzw. mały ZUS (comiesięczna składka prawie 500 zł do zapłaty), księgowość, prawnik (wydatek jednorazowy, ale spory). Od sprzedawanego towaru muszę odprowadzać podatek VAT. Obroty na początku są delikatnie mówiąc niewysokie. Mimo to co miesiąc musiałbym wykładać około 1500 zł na działalność (w AIP z umową zlecenie dla siebie, aby mieć zapłacone składki wychodzi mnie to niewiele ponad 500 zł). Potem trzeba zapłacić czynsz za lokal, opłacić hosting, domeny, swoje mieszkanie i jedzenie… Wyobraźmy sobie, ze zechciałbym kogoś zatrudnić…
Skoro sam chciałbym z tej pracy mieć około 2000 zł na rękę, to tyle też chciałbym zaproponować pracownikowi. Jaki to będzie dla mnie koszt przy umowie o pracę? Brutto wychodzi to 2800 zł, a po obliczeniu kwoty brutto brutto wychodzi 3300 zł. Oddawałbym państwu 1300 zł co miesiąc za to, że ktoś u mnie pracuje.
[alert-note]Na marginesie: górnik zarabia 2800 zł brutto. Państwo obniża koszty pracy i likwiduje istnienie czegoś takiego jak brutto brutto. Kopalna zaoszczędza ok. 500 zł miesięcznie na pracowniku. W Kompani Węglowej pracuje około 55 tysięcy osób. Przyjmując, że 2800 brutto to średnia płaca w tym przedsiębiorstwie. Miesięcznie KW oszczędziłaby około 27,5 miliona złotych, rocznie 330 milionów zł.[/alert-note]
Ogólnie obrót miesięczny musiałbym mieć na poziomie przynajmniej 10 tysięcy, żeby pozwolić sobie na zatrudnienie kogoś u siebie w firmie. Przy założeniu płacenia małego ZUSu oraz bardzo niskiego czynszu. Nowe miejsce pracy stworzyłbym dużo szybciej, gdyby nie ilość danin koniecznych do odprowadzenia do państwowej kieszeni, z której przynajmniej połowa pieniędzy jest przejadana.
Co z kulturą, pomocą dla biednych?
Pozwólcie, że sam zadecyduję na co idą moje pieniądze. Chętnie pójdę do kina, teatru czy do interesującego mnie muzeum i zapłacę za bilet. Kupię książkę czy film. Jednak państwo odbiera mi tę możliwość zabierając moje pieniądze na kolejne świątynie ZUSu (przy nich dotacja na świątynię Opatrzności to kropla w morzu), zabiera czas, bo muszę więcej pracować, aby zaspokoić nienasyconego urzędniczego potwora.
Biednym też chętnie pomogę. Nieraz mam coś do przewiezienia czy przeniesienia. Chętnie bym komuś zapłacił, żeby sobie dorobił, a mi pomógł. Stworzę miejsce pracy, aby jedna więcej osoba mogła sama się utrzymać, a nie być uzależnioną. Wreszcie wezmę udział w tej czy innej akcji charytatywnej, którą uznam za najlepszą. Wyręczę tym samym państwo, które połowę z tych pieniędzy zatrzymuje w swojej kieszeni.
Kiedy będzie lepiej?
Ten kto będzie chciał naprawić system, prawdopodobnie wyrusza z misją samobójczą. Trzeba będzie rozwalić wiele istniejących układów. Wielu korzystających z istniejącego bałaganu będzie protestować. Część społeczeństwa będzie niezadowolona, bo też korzysta mniej lub bardziej świadomie z tego typu uprzywilejowana. Niektórzy górnicy stracą pracę, bo kopalnia będzie musiała być rentowna, a nie finansowana z budżetu państwa.
Ja naiwnie (jeszcze) wierzę, że jest szansa. Powoli, z pozytywistycznym uporem i pracą u podstaw, trzeba rozmawiać, dyskutować, edukować. Zmiana nie będzie szybka (chyba, że za jednym zamachem wymienimy całą naszą pseudoelitę polityczną), ale jest możliwa. Oby tylko starczyło czasu zanim trzeba będzie emigrować za chlebem.