Będąc jeszcze na Polconie 2013 w Warszawie, zakupiłem książkę na stoisku młodego wydawnictwa Dom Słów. Steampunkowa tematyka i skuteczna promocja sprzedającego spowodowały nabycie powieści nieznanego mi wcześniej autora, Marcina Rusnaka, pod jakże marketingowym tytułem Czas ognia, czas krwi. Nie spodziewałem się, że ta książka będzie taką “męczarnią”. Nie dało się od niej odejść ani na chwilę 😉
Marcin Rusnak, Czas ognia, czas krwi, Dom Snów, Lublin 2013
Problem zaczął się pojawiać już po kilku przeczytanych stronach: choroba na początku rozwijała się po cichu, aby po czasie zaatakować z pełną mocą! Objawy były podobne do tych, gdy odstawi się na bok narkotyk. Po prostu ciągnie człowieka po jeszcze jedną, choćby małą dawkę… jeszcze tylko jedną stronę, jeden akapit, jedno zdanie…
Wybaczcie, że od początku recenzji tak mocno akcentuję uzależnienie, jednak w tej książce jest coś tak niesamowitego, że trudno to porównać to do innych lektur! Jest to w dodatku pierwsza powieść autora. Wcześniejsze jego dzieła to opowiadania publikowane na łamach czasopism – i ciut dłuższe formy opublikowane niedawno w formie eBooka. Wracając jednak ad rem, przenieśmy się na koniec XIX wieku prosto do stolicy Austro-Węgier.
Akcja książki rozpoczyna się od razu mocnym uderzeniem. Leje się krew a protagonista salwuje się brawurową ucieczką. Kolejne strony przynoszą nam coraz więcej emocji. Główny bohater, Filip Saggo, jest poszukiwany przez Straż Kościelną pod zarzutem uprawiania magii. Zarzut jest oczywiście słuszny, bo Filip jest magiem, choć niezbyt utalentowanym. Wiele jednak zawdzięcza bystremu umysłowi oraz sprytowi.
Książka zawiera kilka mniejszych całości, które pierwotnie mogły być niezależnymi opowiadaniami. Łączy je jednak wspólny wątek postaci, której zagadkę główny bohater musi rozwiązać. W bogatą fabułę autor wplata pościgi, brawurowe akcje, jak choćby próba powstrzymania zamachu przy pomocy sterowca oraz elementy tajemnicze i zagadkowe, np. postać młodej dziewczyny, którą Saggo spotyka na swojej drodze.
Nurt steampunk jest mi (jeszcze) słabo znany. Książkę Rusnaka mogę porównać tylko z Obsydianowym sercem Ju Honisch. Nie mając więc bogatego doświadczenia w tym nurcie nie oceniam ich pod tym kątem. Obie książki jednak mi się podobały, więc w przyszłości sięgnę po Rusnaka ponownie (po Honisch też).
Książka jest elegancko wydana, z ładną okładką i na porządnym papierze. Ilustracje są, moim zdaniem, średnie. Jednak to co boli – i to bardzo – to skład i łamanie tekstu. Nowy akapit zaczynający się w połowie zdania już na pierwszej stronie zapowiada całą serię mniejszych lub większych wpadek. Choć akcja powieści wciąga bardzo mocno, to Czytelnik w takich momentach jakby wyskakuje z toru i potyka się! Gdyby to były pojedyncze wpadki, można byłoby przymknąć na nie oko… Jednak ich ilość, choć jeszcze nie dotarła do skandalicznego poziomu, jest powyżej akceptowalnego poziomu. Mam nadzieję, że to jedyna taka wpadka tego młodego (podobno) wydawnictwa i na przyszłość nie będzie takich problemów.
Krótko podsumowując: pisz pan, panie Marcinie, jeszcze!