Czytelnia

Tuż przed premierą “Miasteczka Niceville”

Written by Ioannes Oculus
Carsten Stroud, „Miasteczko Niceville”

Carsten Stroud, „Miasteczko Niceville”

Już jutro do księgarń powinno trafić Miasteczko Niceville Carsten Stroud, a my jeszcze dzisiaj na zachętę publikujemy fragment książki. To tak na zaostrzenie apetytu!

W Niceville liczba porwań jest o wiele wyższa od przeciętnej.

Pewnego wiosennego dnia dziesięcioletni Rainey Teague nie wraca ze szkoły do domu. Śledztwo prowadzi były żołnierz sił specjalnych Nick Kavanaugh, obecnie detektyw wydziału kryminalnego. Dni mijają i rodzina traci nadzieję na powrót chłopca – a kiedy policja go znajduje, jest żywy, ale w śpiączce i nie wiadomo, czy kiedykolwiek odzyska przytomność.

Rok później znika bez śladu kolejna mieszkanka Niceville, starsza kobieta, należąca do jednej z najstarszych i najwybitniejszych rodzin w mieście. Nick Kavanaugh znowu prowadzi śledztwo, zostając wciągnięty w mroczny świat pomiędzy życiem a śmiercią, gdzie stanie twarzą w twarz ze starożytną złowrogą siłą, która czai się pod miastem, mroczniejszą i starszą niż górski las otaczający jej źródło: głęboką na tysiąc stóp otchłań znaną jako Krater.

Miasteczko Niceville

Carsten Stroud

Fragment rozdziału drugiego

Rok później

Piątek po południu

 

Popołudnie Cokera wymagało skupienia

 

Radiotelefon w kieszeni Cokera zaczął trzeszczeć jak karaluch zamknięty w butelce. Coker znajdował się głęboko w swoim wnętrzu, usiłując zobaczyć rozwój wydarzeń. Ta sztuczka zen niegdyś przychodziła mu naturalnie, ale od tamtej pory minęło sporo czasu. Patrzył przez żółtą trawę pampasową na wężowy pas asfaltu wijący się długą zieloną doliną, w dłoni trzymał ciężką strzelbę solidną i ciepłą jak koński kark.

Radiotelefon znowu zatrzeszczał.

Coker wyjął aparat, nacisnął kciukiem klawisz.

– Tak.

– Jesteśmy przy słupku 47.

Głos Danzigera był obojętny i spokojny, ale spięty. W tle Coker słyszał syreny, zawodzenie wiatru i grzechot opon obracających się po pełnej kamyczków nawierzchni autostrady.

– Co masz?

Wysłuchał krótkiej i stanowczej wymiany zdań pomiędzy Danzigerem i kierowcą zwącym się Merle Zane; w obu głosach wyczuwał adrenalinę, co w tej sytuacji było całkiem naturalne.

– Na razie tylko czterech – powiedział Danziger do telefonu. – Są za nami, ale zachowują dystans. Jest jeden helikopter z telewizji, na razie nie ma policyjnych. Dzieje się coś przed nami?

Coker spojrzał na mały przenośny telewizor, który stał na ziemi. Na niewielkim ekranie plazmowym widział czarny samochód w kształcie pocisku z maską jak zaciśnięta pięść – to był chrysler magnum Merlego Zane’a, który frunął krętą wstążką wiejskiej drogi przecinającej prostokąty pól. Za nim w bliskiej odległości pędziły cztery wozy, trzy fordy crown vic, z których dwa były grafitowoczarne, a jeden czarny, przypuszczalnie należał do zastępcy szeryfa, oraz nieoznaczone granatowe auto z wielkimi oponami i czarnymi stalowymi zderzakami.

Obraz pochodził z telewizyjnego helikoptera śledzącego pościg. Coker dostrzegał migające czerwono-niebieskie koguty na dachach wozów patrolowych.

Podkręcił głośność; zadyszana młoda reporterka relacjonowała rozwój wydarzeń. Helikopter poderwał się w górę, by uciec z pasma wież przekaźnikowych, i na ekranie przelotnie pojawił się błękitny krajobraz z niskimi brunatnymi wzgórzami na południu.

Coker czekał w tych niskich brunatnych wzgórzach.

Wziął radio, włączył.

– Na razie nie ma blokad, droga jest pusta. Potwierdzam, że są cztery jednostki, dwie stanowe i dwie szeryfa. Granatowy dodge charger jest jednym z ich wozów pościgowych. Silnik typu hemi, pojemność 3,68, wzmocniona kabina, potężne zderzaki. Trzymają go na końcu, ale przy pierwszej okazji skoczy ci na dupę. Walnie zderzakami w boczne światła i zaczniesz się kręcić. Nie daj mu się zbliżyć.

– Nie dam – odparł Danziger. – Więc droga czysta?

Mówił spokojnie, ale Coker wyczuwał napięcie w jego głosie. Monitorował częstotliwości policyjne, słuchając krótkich wymian zdań pomiędzy dyspozytorem a wozami pościgowymi.

– Wezwali jednostki z sektorów numer cztery i dziewięć, ale na razie tylko dwie odpowiedziały, są trzydzieści kilometrów dalej, po drugiej stronie Belfair Range. Rozjechali się po całym hrabstwie, większość gliniarzy jest na międzystanowej, rozładowują korek na miejscu zderzenia. Helikopter też tam jest.

– Okej. Dobrze…

Coker usłyszał potężny huk, odgłos jakby pękało szkło i cicho klnącego Merlego Zane’a.

– Chryste, strzelają do nas!

Coker spojrzał na telewizor, podniecona reporterka wyrzucała z siebie strumień słów. Na pasku na dole ekranu biegł napis: RELACJA NA ŻYWO! POLICYJNY POŚCIG NA DRODZE 311! SOUTH SKYCAM NEWS! POLICYJNY POŚCIG! RELACJA NA ŻYWO!, ale nie podano jej nazwiska. Coker pomyślał, że reporterka, kimkolwiek jest, cholernie dobrze się bawi.

No i świetnie.

Korzystaj, póki możesz, mała.

– Mówiłem. Dopuściłeś ich za blisko.

Coker usłyszał salwę z pistoletu, serię ostrych jak uderzenia w perkusję trzasków, a potem głos Merlego Zane’a.

– Danziger odpowiada ogniem.

– Merle, powiedz mu, żeby tego nie robił. Wasz ogień tylko dodatkowo ich motywuje, powinien o tym wiedzieć. Każ mu schylić głowę, bo mu odstrzelą.

– Słupek 40. Zostały nam trzy kilometry.

– Jestem tutaj. – Coker się wyłączył.

Ściszył głos w telewizorze, wyłączył radio. W gruncie rzeczy nie ma znaczenia, co stanowi teraz robią.

I tak jest za późno.

Helikopter telewizyjny – to teraz był problem.

Zerknął na ekran, próbując ustalić, jak wysoko jest helikopter, jaki ma silnik, pod jakim kątem filmuje. Większość telewizyjnych i niektóre policyjne helikoptery w stanie to Eurocopter 35os. Z odgłosu rotora i silnika wnioskował, że ten też do nich należy. Dobra szybka maszyna.

Ale lekka, z cienką obudową.

Latające jajko.

Oparł się o ciężarówkę, poprawił strzelbę na kolanach, wolno nabrał powietrza w płuca i otworzył się na to, co wokół się dzieje.

W topolowym zagajniku po drugiej stronie drogi jedno stado kruków kłóciło się z drugim. Wiatr od równiny kołysał okrągłymi główkami trawy pampasowej i sprawiał, że suche łodygi z sykiem ocierały się o siebie. Popołudniowe słońce rozgrzewało mu lewy policzek. Coker spojrzał w górę – niebo było bez jednej chmurki. Na zboczu wzgórza opos kopał w czerwonej ziemi, jego ogon wystawał jak zakrzywiony czarny patyk nad jasnożółtą trawą. Trzy jastrzębie zataczały leniwie kręgi ze skrzydłami rozpostartymi i nieruchomymi, wykorzystując prądy cieplne, jakie płynęły od rozgrzanych równin. Powietrze pachniało szałwią, koniczyną, gorącą ziemią, spieczonym asfaltem; to przypominało Cokerowi porośniętą szałwią łąkę w dolinie Bighorn. Z oddali dobiegał słaby, ale przybierający na sile lament syren.

Znowu spojrzał na ekran telewizora: sznurek samochodów pędził za czarnym magnum Merlego, granatowy dodge zygzakiem wysuwał się do przodu na dwupasmówce, która zaczynała się wspinać ku trawiastym wzgórzom Belfair Range.

Kruki po drugiej stronie drogi ucichły, jakby nasłuchiwały, a potem wystrzeliły w górę jedną wirującą czarną chmurą, na ich skrzydłach połyskiwało bursztynowe światło.

Coker poczuł dudnienie helikoptera, leciał nisko, ukryty za drzewami, a potem w wyciu syren usłyszał pisk opon, Merle wziął oddalony o czterysta metrów zakręt.

Syreny wyły teraz przeraźliwie, zwariowane echo odbijało się od wzgórz, zmieszane z warkotem pędzących samochodów.

Coker włożył nauszniki, wypuścił powietrze z płuc, usiadł w pozycji strzelniczej, ustawił podpórkę na pieńku przed sobą i wycelował lufę w linię drzew.

Strzelba była półautomatyczna, pięciostrzałowa. W komorze znajdowało się pięć pocisków, w płóciennej torbie, która leżała na ziemi, były trzy pełne magazynki. Myślał, że gdyby okazały się potrzebne, on będzie już martwy.

Przyłożył oko do celownika marki Leupold dopiero wtedy, kiedy zobaczył nad drzewami lśniącą czerwoną kulę telewizyjnego helikoptera. Pochylił się, odbezpieczył broń, przygotował się na odrzut jak kopnięcie muła, położył palec na ząbkowanym spuście i naciskał tak długo, aż poczuł, że zaczep zaczyna wchodzić. Zatrzymał się w tej pozycji.

Helikopter skręcał na lewo, muskał linię drzew, podążał za krzywizną wzgórz, śledząc pościg; ledwo się poruszał, żeby reporterka uzyskała gładki obraz. W plastikowej kabinie Coker dostrzegał dwie blade sylwetki. Dziewczyna pewnie zajmuje fotel drugiego pilota po lewej, obsługuje radio i kamerę, zdaje relację.

Pilot siedzi po prawej, zajęty sterami, pedałami i panelem kontrolnym, umysł bez reszty ma zajęty oceną sytuacji, liniami wysokiego napięcia, konarami drzew, głupimi gęsiami ze skłonnościami samobójczymi i innymi uczestnikami ruchu powietrznego, którzy mogą się pojawić w rejonie pościgu.

Nawet gdyby pilot patrzył prosto na pozycję zajmowaną przez Cokera, zobaczyłby tylko skrawek brązowej tkaniny na polu porośniętym trawą, może też sterczący długi czarny pręt.

Cocker skupił się na celu, zrobił wdech, wolno wypuścił powietrze, połowę zatrzymał w płucach, uspokoił się.

Nacisnął spust.

Broń odskoczyła, uderzając go w prawe ramię, dym ze spustu uniósł się na boki. Obraz helikoptera w teleobiektywie na moment zniekształciła fala żaru, ale Coker widział, że pilot dostał pociskiem kaliber 50 w środek klatki piersiowej.

Tak naprawdę, facet eksplodował, fala wstrząsu hydrostatycznego przeszła przez wypełnione wodą tkanki jego ciała z szybkością dźwięku jak asteroida wpadająca do morza.

Coker wiele razy wcześniej widział skutki takiego strzału. Kiedy docierasz do pojazdu, zwykle głowa kierowcy wisi na pas­kach skóry, oczodoły są puste, z uszu i ust płynie czarna krew, a z torsu pozostały tylko żebra i różowy kręgosłup.

Siła ognia, pomyślał Coker. To powinno ci się spodobać.

A ponieważ na sterze i panelu kontrolnym nie było już żywych rąk, helikopter zakołysał się, zanurkował, a potem wibrując jak szalony, zaczął bokiem spadać.

Na ekranie telewizora Coker widział, jak niebo i ziemia zamieniają się miejscami, a potem ustępują miejsca spiralnej smudze, gdy topole błyskawicznie zaczęły się zbliżać do helikoptera.

Przez nauszniki tłumiące hałas usłyszał piskliwy krzyk czystego przerażenia, cienki jak srebrny drut. To głos dziennikarki, tworzyła ostatni i najlepszy w życiu materiał, oglądaną na włas­ne oczy i widzianą z bliska katastrofę helikoptera.

Relacja na żywo!

Na tę myśl Coker się uśmiechnął, w jego jasnobrązowych oczach błysnął zimny żółty płomyk, twarde usta się zacisnęły.

About the author

Ioannes Oculus

I am addicted to languages, both modern and ancient. No language is dead as long as we can read and understand it. I want to share my linguistic passion with like minded people. I am also interested in history, astronomy, genealogy, books and probably many others. My goals now are to write a novel in Latin, a textbook for Latin learners, Uzbek-Polish, Polish-Uzbek dictionary, modern Uzbek grammar and textbook for learners. My dream is to have a big house in UK or USA where I could keep all my books and have enough time and money to achieve my goals.

Leave a Comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.