Czytelnia

“Kuba i Mela. Dodaj do znajomych” – fragment

Written by Ioannes Oculus
Maciej Orłoś, Henryk Sawka, "Kuba i Mela"

Maciej Orłoś, Henryk Sawka, "Kuba i Mela"

Prezentujemy dziś coś dla dzieci. Mamy fragment bardzo przyjemnej i wesołej książki Macieja Orłosia i Henryka Sawki, pt. Kuba i Mela. Dodaj do znajomych. Mamy nadzieję, że lektura fragmentu zachęci Was do przeczytania całości 🙂

Dowcipna wizja świata według Kuby i Meli, dwojga inteligentnych i niepokornych dzieci Macieja Orłosia. Kuba, lat jedenaście, i Mela, lat siedem, przeżywają to wszystko, co przeżywają ich rówieśnicy – przygody w szkole, w domu i na wakacjach. Wydarzenia opisywane są z dziecięcej perspektywy, bawią i uczą nie tylko najmłodszych, ale również ich rodziców.

Z niewymuszonym humorem i rozbrajającą szczerością Maciej Orłoś w krótkich epizodach opisuje kolejne przypadki rodzinne – wyprawę za miasto, zakończoną fiaskiem naukę gry w popularną karciankę, czy spowodowany serią niefortunnych SMSów konflikt na linii tata – dyrektorka. Na książkę „Kuba i Mela” składa się dwadzieścia osiem krótkich rozdziałów, których lektura sprawi przyjemność całej rodzinie. Każdy epizod opatrzony jest graficznym komentarzem Henryka Sawki. Maciej Orłoś skonsultował treść książki z dziećmi, gwarantujemy więc, że wszystkie opisane w niej przygody naprawdę miały miejsce!

Książka dedykowana jest dzieciom oraz rodzicom i znakomicie nadaje się do wspólnej lektury.

Fragment

DŁUGI WEEKEND

 

Bardzo lubię jeździć z rodzicami samochodem na ferie albo na wakacje, albo w ogóle gdzieś daleko. Jest wtedy tak fajnie, bo wszyscy jesteśmy razem, możemy pobyć ze sobą przez dobrych kilka godzin. I nigdy nie jest nudno. Opiszę wam, tak dla przykładu, naszą niedawną wyprawę do rodziny we Wrocławiu, na długi weekend. Ta rodzina, ze strony mamy – czyli wujek, ciocia i ich córka – ma duży dom i czasem tam jeździmy na kilka dni. No więc zaczęło się od tego, że tata postanowił założyć bagażnik na dach, żeby zmieściły się wszystkie bagaże. I wcześnie rano, czyli około dziesiątej (zdaniem mamy o dwie godziny za późno) tata zszedł na parking pod naszym blokiem, żeby zamocować ten bagażnik. Wrócił po godzinie, umorusany i bardzo zły, i oświadczył, że on ma dość tych bagażników, bo nigdy nie wiadomo, jak je przymocować i tak dalej. Mama też już była trochę zła, bo czekaliśmy długo na tatę, gotowi, spakowani, i nie wiadomo było, co robić, bo tata uprzedził, że dopóki nie wróci, to mamy siedzieć i czekać. No, ale nieważne – zeszliśmy, zapakowaliśmy bagaże na dach. Było przy tym trochę nerwów, bo mama przygotowała tyle tych toreb i walizek, że tata nie mógł domknąć i zamknąć bagażnika na dachu. Jedna walizka, ogromna, trafiła do bagażnika z tyłu, a przy tym też było zabawnie, bo tata ledwo tę walizkę tam zmieścił i gderał, że po co w ogóle produkuje się takie walizki, skoro one nie mieszczą się w zwykłych bagażnikach zwykłych samochodów zwykłych ludzi takich jak my?! I jeszcze dodał, że po co mama bierze tyle rzeczy w tylu torbach i walizach na zaledwie kilka dni?! Mama się wtedy zdenerwowała i posprzeczali się trochę, a mnie i Meli (moja siostra, gdyby ktoś z was nie wiedział; bardzo fajna, ale czasem mnie potwornie wkurza), też się dostało, bo jak rodzice się sprzeczali, to my zaczęliśmy się kłócić o to, kto pierwszy będzie oglądał DVD, i wtedy tata kazał nam natychmiast się uspokoić, bo nigdzie nie pojedziemy, ponieważ on ma już tego wszystkiego dosyć. Ja się uspokoiłem od razu, ale Mela, oczywiście, zaczęła chichotać i to była przesada. Na szczęście, rodzice nie zwrócili uwagi na jej chichoty, bo jeszcze kończyli kłótnię o bagaże. W końcu wszystko było gotowe i już około dwunastej wyruszyliśmy. Co prawda, mieliśmy wyjechać rano, tak ustalali rodzice dzień wcześniej, ale uważam, że dwunasta po południu to jeszcze wcale nie jest tak źle. Mniej więcej przy pierwszym skrzyżowaniu ze światłami Mela poprosiła o kanapkę. Jakby nie mogła poczekać, przynajmniej aż wyjedziemy z miasta. Nie, ona musi natychmiast! Ja przy okazji też poprosiłem o kanapkę, bo jak Mela ma dostać, to dlaczego ja niby miałbym być gorszy – bez przesady! Mama nie mogła jednak dać nam kanapek, bo okazało się, że tata wsadził torbę z wałówką do bagażnika na dachu. Mama, na szczęście, nie skomentowała tej wtopy, i słusznie – i tak widać było, że tata jest wściekły. Zatrzymał się na przystanku autobusowym, wrzucił światła awaryjne, wysiadł i zaczął dobierać się do bagażnika. Po kilku minutach usłyszeliśmy trąbienie tuż za naszym samochodem – okazało się, że trąbił autobus, który pewnie chciał zatrzymać się na przystanku. I to jak trąbił! – na maksa, bez przerwy. Usłyszeliśmy tylko, jak tata krzyczy:

– Chwileczkę, chyba widzi pan, że nie mogę odjechać?!

Po tych słowach ponownie rozległo się trąbienie, ale jeszcze głośniej niż przedtem, bo autobus podjechał maksymalnie blisko. Na szczęście, tata uporał się wreszcie z bagażnikiem, z którego, na szczęście, zdołał wyciagnąć torbę, i na szczęście była to właściwa torba, ta z wałówką. I na szczęście odjechaliśmy z przystanku, bo nie dało się już wytrzymać tego trąbienia. Mama wręczyła Meli kanapkę, mnie też, i nagle zrobiło się naprawdę miło i przyjemnie. Jechaliśmy ulicami Warszawy, mijaliśmy centrum, podziwialiśmy wysokie biurowce, Mela i ja jedliśmy pyszne kanapki, mama powiedziała do taty, żeby już się tak nie denerwował, żeby się uspokoił, wyluzował, bo przecież musi nas bezpiecznie dowieźć na miejsce. I jeszcze mama zażartowała: powiedziała do nas, żebyśmy byli grzeczni, bo nie wie, czy wiemy, ale kierowcy nie wolno denerwować.

– Będziecie grzeczni?! – zawołała mama.

– Taaak! – odpowiedzieliśmy chórem.

Nawet tata się uśmiechnął. Kończyliśmy jeść kanapki i mama powiedziała, że teraz ja mam pograć na psp, a Mela obejrzy film na DVD. Próbowałem protestować – bo uważam, że to niesprawiedliwe, że Mela zawsze pierwsza robi najfajniejsze rzeczy, i powiedziałem, no dobrze – krzyknąłem, że dlaczego ona pierwsza?! Wtedy Mela zaczęła wrzeszczeć, że ona nie ma psp, a ja mam i mogę sobie coś robić, kiedy ona ogląda DVD, a ona co miałaby robić, kiedy ja oglądam?!

Ja odpowiedziałem, no dobrze – odkrzyknąłem – że nic mnie to nie obchodzi, jestem starszy i dlatego mam psp! Wtedy mama krzyknęła, że mamy natychmiast się uspokoić i będzie tak, jak ona, czyli mama, mówi: Mela będzie oglądać DVD, a ja będę grał na psp.

Trudno, dałem za wygraną. Sięgnąłem do swojego plecaka i… stwierdziłem, że, niestety, psp w nim nie ma. Przypomniałem sobie, że leżało na moim biurku. Miałem je zabrać, ale przez to czekanie na tatę – po prostu zapomniałem. Nie moja wina, zdarza się. Powiedziałem rodzicom, że nie wziąłem psp i nie wiem, co teraz.

Przez chwilę w samochodzie panowała cisza, a potem mama powiedziała, że to jest po prostu skandal – że całą noc ładowałem baterię do psp, że tata kupił mi specjalnie na tę podróż nową grę (to prawda, kupił, fifę 2011), że już nie mogłem się doczekać, żeby pograć (to prawda, nie mogłem), a teraz okazuje się, że nie wziąłem tego piekielnego psp z domu! Nic nie powiedziałem, zachciało mi się płakać. Mela zaczęła mnie pocieszać, mówiła coś w rodzaju: „Nie martw się, Kuba, to psp jest strasznie głupie”, a tata nagle zawrócił i… pojechaliśmy do domu, po psp.

Mniej więcej pół godziny później byliśmy znów na trasie wylotowej do Wrocławia, tyle że ja już miałem psp i sobie grałem. Tata jeszcze nic nie mówił (zawsze potrzebuje sporo czasu, żeby ochłonąć, jak go coś zdenerwuje), ale kiedy wyjechaliśmy z Warszawy, zjechał na stację benzynową i próbował uruchomić takie przenośne urządzenie do oglądania filmów na DVD, żeby Mela mogła obejrzeć film („Piękną i Bestię”, nie wiem, jak ona może to w kółko oglądać). Tata kupił ten sprzęt specjalnie na tę podróż. Ale sprzęt nie chciał działać.

Przez kilkanaście minut tata strasznie kombinował i nic z tego nie wychodziło. Baterie na pewno były naładowane, płyta odpowiednio włożona, przyciski działały, ale ekran był wciąż czarny. Tata się denerwował, że nowy sprzęt i od razu problemy, że co to jest, co za szmelc teraz produkują?!. Wtedy mama powiedziała, że może jej się uda. Tata wręczył jej to przenośne DVD, z tekstem „akurat”, i pojechaliśmy dalej. Po chwili mama powiedziała, że z tyłu, na obudowie, jest przecież nalepka z napisem „By uruchomić to urządzenie po raz pierwszy, odklej tę nalepkę”. Więc mama odkleiła nalepkę i rzeczywiście – okazało się, że wszystko działa i jest OK.

Mama przez dłuższą chwilę śmiała się, że tata jest genialny, a tata też się śmiał, ale moim zdaniem jakoś tak trochę sztucznie. No, tak czy inaczej, jechaliśmy sobie, Mela zaczęła oglądać „Piękną i Bestię”, ja grałem na psp, mama słuchała muzyki na iPodzie, a tata prowadził i nic nie mówił przez następne pięćdziesiąt kilometrów. Tylko co pewien czas gwałtownie hamował, wtedy wszyscy nagle lecieliśmy do przodu, ale byliśmy oczywiście w pasach, więc nikomu nic się nie stało. Tata hamował, bo były fotoradary, jasna sprawa, doskonale to rozumiem, też bym tak robił na jego miejscu – po co płacić mandaty i zbierać punkty? Ale mamie się to nie podobało i za którymś razem po takim hamowaniu, kiedy akurat piła kawę i ta kawa wylała jej się na spodnie, powiedziała, żeby tata nie hamował bez przerwy tak ostro. Była zła i trudno się dziwić, bo nikt nie lubi oblewać się kawą, co nie.

Wtedy tata wygłosił wykład na temat hamowania, fotoradarów, polskich dróg, dziur w nawierzchni, kolein od tirów, złośliwej policji i tak dalej. I podsumował to tak, że ktoś musi stosować się do przepisów drogowych i musi hamować, niezależnie od tego, czy ktoś akurat pije kawę czy nie. Bo bezpieczeństwo jest najważniejsze. Mama odpaliła na to, że oczywiście, skoro musi hamować, niech hamuje, ale bez takiego szarpania, i w ogóle można przecież jechać płynnie.

Ta dyskusja rodziców trwała jeszcze chwilę, potem tata znów nic nie mówił, ale jechał wolniej niż wcześniej. Po jakimś czasie mama zapytała, dlaczego tak wolno jedzie, a tata odpowiedział – spokojnie, choć przecież mógłby się zdenerwować i wcale bym się mu nie dziwił – że jest kierowcą, odpowiada za nasze bezpieczeństwo i będzie jechał tak, jak uważa za stosowne. Mamę trochę zatkało i słuchała dalej muzyki na iPodzie.

W pewnym momencie tata poprosił, żebym przyciszył psp, a Mela (która wciąż oglądała „Piękną i Bestię”), żeby założyła słuchawki, bo jest straszny hałas od tych wszystkich urządzeń, a on chciałby posłuchać radia, w końcu jemu, jako kierowcy, też się coś od życia należy. Mela powiedziała, że nie wie, gdzie są słuchawki, bo skąd ma wiedzieć. Wtedy ja ściszyłem psp, zastopowałem grę i zacząłem szukać słuchawek w futerale od tego sprzętu DVD, ale nigdzie ich nie było, więc powiedziałem tacie, że słuchawek nie ma i trudno. Wtedy tata zwrócił się do mamy, żeby pożyczyła dziecku (czyli Meli) słuchawki, bo on chce posłuchać radia. Mama nie zareagowała (może nie słyszała, bo zawsze ma na full muzykę w iPodzie), tylko patrzyła przed siebie i słuchała muzyki. Wtedy tata włączył radio, w dodatku bardzo głośno. Mela zaczęła krzyczeć, żeby ściszył, bo ona nie słyszy, co mówią w filmie, a mama zdjęła swoje słuchawki i zaczęła krzyczeć, żeby tata ściszył, bo jej zakłóca słuchanie muzyki. A ja też się zdenerwowałem, bo nagle zrobił się straszny hałas, więc zacząłem krzyczeć, żeby przestali krzyczeć.

I tak przez chwilę wszyscy oprócz taty krzyczeliśmy, a tata nic nie powiedział, tylko wyłączył radio. No i jechaliśmy dalej, w milczeniu. Po kolejnych pięćdziesięciu kilometrach Mela skończyła oglądać film i powiedziała, że ona teraz chce posłuchać „Legend polskich” na audiobuku, a ja mogę sobie pooglądać swój film. Mama się zgodziła i włączyła Meli „Legendy”. Tata coś zamruczał pod nosem, ale nie usłyszałem dobrze co, a mama dała mi słuchawki, żebym mógł pooglądać film, i żebym nie zagłuszał filmem „Legend”. Założyłem sluchawki, włączyłem film („Magiczne drzewo”), ale po kilkunastu sekundach sprzęt się wyłączył. Okazało się, że wyczerpały się baterie!

Wtedy zaczęło się szukanie ładowarki do DVD, takiej, którą można podłączyć do prądu w samochodzie. Na szczęście ładowarka się znalazła i podałem ją mamie – żeby włożyła końcówkę do ładowania. Ale okazało się, że końcówka nie pasuje do zapalniczki, i że w naszym samochodzie nie ma odpowiedniego wejścia do takiej ładowarki. W związku z tym zacząłem domagać się, żebyśmy się zatrzymali i podładowali ten sprzęt DVD na jakiejś stacji albo w restauracji. Mama powiedziała, że dobrze, bo i tak najwyższa pora, żeby się zatrzymać i zjeść obiad. Tata się na szczęście zgodził i zjechał na parking przed jakąś karczmą.

Było w niej nawet dość przyjemnie – pusto, miła kelnerka, dobry barszczyk (uwielbiam barszczyki) i pierogi z mięsem (uwielbiam pierogi), czysta toaleta. Co prawda mama zrobiła tacie wykład na temat zdrowego odżywiania się i tata w końcu odłożył sztućce i przerwał – w połowie mniej więcej – jedzenie golonki z pieczywem, i widziałem, że był zły, ale na szczęście po raz kolejny opanował nerwy. Potem wsiedliśmy znowu do samochodu i ruszyliśmy w dalszą drogę. A kiedy ruszyliśmy, mama powiedziała, że jeszcze jest daleko do Wrocławia, więc Mela może dalej słuchać „Legend”, a ja mogę wreszcie obejrzeć sobie mój film. Wtedy uprzytomniliśmy sobie, że zapomnieliśmy naładować w karczmie ładowarkę do DVD. No to był szczyt wszystkiego! Zacząłem domagać się, żebyśmy się zatrzymali gdzieś i żebym mógł sobie naładować ładowarkę, ale tata powiedział, że mowy nie ma, że skoro nie dbam o swoje sprawy, to teraz mogę słuchać „Legend” razem z Melą albo pograć na psp, albo popatrzyć przez okno i popodziwiać widoki.

Nie będę ukrywał – wpadłem w histerię, zdarza mi się to czasem – wtedy buczę, lecą mi łzy i jestem obrażony na cały świat. A kiedy wpadłem w histerię, to Mela zaczęła wrzeszczeć, że ona słucha „Legend” i żebym natychmiast przestał, bo ona nic nie słyszy. Ja na to, że mam gdzieś jej legendy i że ona obejrzała sobie film, a ja nie mogę, więc niech nie będzie taka mądra! Do tego włączyła się mama. No i zaczęła się awantura, ale nie trwała długo, bo tata nagle powiedział „cholera” i gwałtownie zaczął hamować. Okazało się, że zatrzymała nas policja drogowa. No więc tata musiał wysiąść z samochodu i wsiąść do radiowozu. Siedział tam dość długo, wreszcie wrócił i pojechaliśmy dalej. Ale zanim ruszyliśmy, mama zapytała:

– No i jak?

Tata powiedział tylko:

– Czterysta złotych, sześć punktów – i dodał jeszcze: – cholera, zawsze stoją tak, że ich nie widać.

A potem, przez mniej więcej sto kilometrów, nie mówił nic. My też. Oboje z Melą trochę się zdrzemnęliśmy, a jak się obudziliśmy, mama dała nam po herbatniku. Było już blisko Wrocławia, ale tata zjechał na stację, bo zapaliła mu się lampka rezerwy paliwa. Tata tankował, a my byliśmy w świetnych humorach, bo było fajnie – podróż była super, jak zwykle, a może nawet bardziej niż zwykle. Uwielbiam to nasze podróżowanie samochodem. I trochę mi było smutno, że już jesteśmy blisko celu i podróż się skończy. A skończyła się nietypowo.

Kiedy wyruszyliśmy ze stacji, dosłownie po kilkuset metrach samochód nagle szarpnął kilka razy, pyrknął, zarzęził i tata stanął na poboczu. To teraz już w skrócie wam opowiem. Okazało się, że tata na stacji wlał do baku przez pomyłkę benzynę zamiast olej napędowy. Z przejęciem tłumaczył, że nigdy mu się coś takiego nie zdarzyło. No, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz, prawda?

Staliśmy na tym poboczu chyba godzinę. W końcu przyjechał wujek i zabrał nas, to znaczy mamę, Melę i mnie, no i część bagaży. A tata został i czekał na lawetę. Biedny tata. Dotarł do domu, to znaczy do domu wujka i cioci późnym wieczorem. Powiedział, że samochód został w warsztacie i że musi go odebrać w poniedziałek, a może dopiero we wtorek, bo przecież jest długi weekend i nikt nie pracuje. I że prawdopodobnie będą musieli wymienić silnik.

To oznaczało, że długi weekend przedłuża nam się o jeden dzień, a może nawet o dwa! I że do szkoły pójdziemy dopiero we wtorek, a może nawet w środę! Byliśmy zachwyceni. Mamie zresztą też się to podobało. W ogóle wszyscy byli w świetnych nastrojach. No, może oprócz taty. Przez cały długi weekend siedział głównie przed telewizorem, oglądał jakieś głupie filmy akcji i prawie w ogóle się nie odzywał. Czasami go zupełnie nie rozumiem.

 

WYMARZONY DZIEŃ

Pewnego dnia przyjechała do nas ciocia Magda, moja mama chrzestna, z Wrocławia, takiego miasta w Polsce. Przyjechała specjalnie z okazji moich urodzin, które mam w kwietniu. Dla mnie urodziny są bardzo ważne. Myślę o nich już wiele miesięcy wcześniej.

Wieczorami zawsze pytam tatę, ile jeszcze dni zostało, i tata musi mi powiedzieć, ile jest dni do dnia urodzin i ile do przyjęcia urodzinowego, bo na ogół nie dzieje się to jednocześnie. I tata liczy i mi mówi. Przy okazji czasem kłócimy się, ile skończę lat. Trudno to obliczyć, bo jeśli mają być, na przykład, moje ósme urodziny, to tata twierdzi, że skończę osiem lat, a ja uważam, to znaczy uważałam, że skończę siedem i dopiero zacznę osiem. A tata na to, że – no właśnie – nie będę już miała siedmiu tylko osiem, pełne osiem. Do końca tego nie kapuję, ale nieważne.

Ważne, że tym razem prosiłam tatę, żeby liczył też, ile dni zostało do przyjazdu cioci, czyli mojej mamy chrzestnej. Czekałam na jej przyjazd, bo obiecała, że jak przyjedzie, to jeden dzień poświęcimy na same przyjemności dla mnie, z okazji moich urodzin. Że po prostu zrobi wszystko, co będę chciała, oczywiście w granicach rozsądku, jak zaznaczyła mama.

Byłam już od dawna dobrze przygotowana na przyjazd cioci, a dobrze przygotowana to znaczy, że ułożyłam plan dnia, czyli po kolei co chcę, żebyśmy robiły. No, ale właśnie okazało się, że nie „robiły”, tylko „robili”, bo mój brat Kuba, który chodzi do czwartej klasy, oczywiście też zapragnął wziąć udział w tym dniu spełniania marzeń.

Tłumaczyłam mu, że to ma być MÓJ dzień, więc będzie się nudził i niech lepiej załatwi ze swoją mamą chrzestną taki sam dzień dla niego, z okazji jego urodzin. Ale – nie! Uparł się, a rodzice powiedzieli, że może wziąć udział w tym dniu, ale pod warunkiem, że nie będzie zabierał głosu, tylko grzecznie chodził tam, gdzie JA chcę.

Kuba się zgodził na te warunki, więc trudno, nie było wyjścia – powiedziałam, że OK, niech już z nami idzie. Ale wracam do tego mojego planu, bo pewnie jesteście ciekawi, co wymyśliłam. Tylko jeszcze opowiem, jak tata mnie przestraszył. Powiedział mi, że ciocia zaproponowała mi taki plan dnia: rano – wspólne odrabianie lekcji, w południe – ciocia czyta mi na głos lekturę szkolną, o 14 – spacer dookoła bloku, 15 – uroczysty obiad – szpinak, marchewka, brukselka i kości pieczonego kurczaka, o 16 – wspólne zmywanie naczyń, o 17 – oglądanie w telewizji filmu na temat historii Polski, 18 – gram dla cioci na flecie, 19 – wieczorynka, 20 – mycie głowy i do łóżka. Już się chciałam popłakać, ale w ostatniej chwili zorientowałam się, że tata żartuje, bo tak się podejrzanie uśmiechał. Ale na chwilę się obraziłam, bo co to za głupie żarty. A mój plan był taki:

– wstajemy i gram z ciocią w simsy

– po dwóch godzinach idziemy na basen potem do sklepu zoologicznego obejrzeć zwierzątka i kupić chomika

– następnie idziemy na pizzę

– pluskamy się w fontannach

– kupujemy mnóstwo ślicznych sukienek, innych ubrań, biżuterię i szpilki

– kupujemy dużo zabawek typu petszopy

– robimy piżama party dla moich koleżanek z okazji moich urodzin – oczywiście z ciocią.

Spisałam ten plan na kartce, mama mi pomagała, bo ja już piszę, ale czasem mi literki wychodzą trochę krzywo, a chciałam, żeby to ładnie wyglądało i żeby ciocia mogła wszystko dokładnie odczytać. No i oczywiście, mama powiedziała, że nie zgadza się na chomika. Mogłam się tego spodziewać! Ciągle to samo – jak tylko coś mówię o chomiku, to rodzice od razu protestują, że nie chcą mieć żadnego chomika ani świnki morskiej,

że ewentualnie mogą się zgodzić na rybki. Ale ja nie chcę rybek! Chcę chomika, i to od dawna, a oni ciągle to samo. Więc była awantura, popłakałam się, powiedziałam, że to oszustwo, bo ciocia Magda powiedziała, że zrobi dokładnie, DOKŁADNIE to, na co mam ochotę, a tu znowu słyszę, że jeśli chodzi o chomika, to mowy nie ma. Bo ciocia sobie pojedzie, a to my (czyli rodzice) zostaniemy z tym chomikiem i co wtedy?!. Takie gadanie, w kółko to samo. W końcu postanowiłam, że trudno, odpuszczę tego chomika, bo jak nie, to nie. Gdybym miała innych rodziców, to może by mi pozwolili, ale mam tych rodziców i nic na to nie poradzę. Więc nie wpisaliśmy chomika na listę.

A potem tata, jak zobaczył tę kartkę z listą dla cioci, to się przyczepił do fontanny. Powiedział, że w kwietniu to chyba za zimno, żeby się pluskać w fontannie, a mama, oczywiście, przyznała mu rację. Więc trochę się poawanturowałam, ale w końcu też odpuściłam, bo co tam, w fontannie będzie można się popluskać w dniu dziecka, na przykład. Tata zaproponował, żeby zamiast fontanny wpisać wizytę w teatrze, ale stanowczo zaprotestowałam, bo niedawno byliśmy w teatrze z klasą, na „Ani z Zielonego Wzgórza” i uważam, że nie muszę tak często chodzić do teatru. Tak w ogóle lubię teatr i przedstawienie o Ani było fajne, naprawdę. Ale w dniu urodzin wolę porobić z ciocią coś innego. Poza tym Kuba, jak usłyszał o teatrze, to bardzo zaprotestował – że on nie będzie chodził na sztuki dla małych dzieci!

Jak ciocia Magda przyjechała, to od razu wręczyłam jej kartkę z listą rzeczy do zrobienia następnego dnia, w dniu moich urodzin, ciocia się uśmiechnęła i powiedziała, że bardzo jej się podoba. Ciocia to jest fajna, nie to co rodzice!

No i następnego dnia rano, to była sobota, jak tylko wstałam, po śniadaniu, powiedziałam cioci, że pora na pierwszy punkt programu, czyli grę w simsy. Tata poprosił jednak, żebym cioci nie popędzała, bo jeszcze pije kawę, i że nie ma co się spieszyć, i zdążymy wszystko zrobić.

– Wcale nie – zaprotestowałam – nie ma dużo czasu, bo lista jest długa i to są moje urodziny!

– Ja gram pierwszy w simsy – powiedział na to Kuba, on zawsze jest taki.

– Kubusiu – powiedziała na szczęście mama – to są Meli urodziny, więc niech ona gra pierwsza.

– A dlaczego on niby ma w ogóle grać?! – zapytałam i byłam już zdenerwowana, bo bez przesady, to ja miałam grać z ciocią, a nie Kuba.

– Dobrze, ty grasz pierwsza, a potem Kuba też chwilę pogra, bo umówiliśmy się, że on też będzie uczestniczył w twoim dniu.

Zgodziłam się, nie było wyjścia, i grałam z ciocią w simsy. Ciocia nie miała pojęcia o simsach, więc jej wszystko pokazałam, to znaczy, jaką mam rodzinę, w jakim domu mieszka – i ciocia nawet się wciągnęła. I kupiłyśmy razem chomika w sklepie zoologicznym dla mojej rodziny! Nie mogę mieć prawdziwego chomika, to niech przynajmniej oni mają, dobre i to! Po jakimś czasie pojawił się Kuba i powiedział, że teraz on, więc trudno, ustąpiłam mu miejsca przy naszym komputerze i patrzyłam na jego rodzinę. Nawet było ciekawie i miło.

Potem ciocia spojrzała na zegarek i powiedziała, że trzeba iść na basen, więc pojechaliśmy na basen, ten, na którym uczyłam się pływać, na Żoliborzu, bardzo fajny. Taki nowoczesny, ze zjeżdżalnią i jacuzzi, i w dodatku jest tam taka restauracja, gdzie można zjeść pizzę, a pizza to następny punkt programu (skoro wykreśliliśmy kupowanie chomika), więc prosto z basenu można pójść na pizzę! Dobrze to wymyśliłam, prawda? Tata nas zawiózł na ten basen i umówiliśmy się, że wróci za dwie godziny i zawiezie

do sklepu z sukienkami. No, ale jak tylko weszliśmy do budynku z basenem, to się okazało, że są jakieś zawody i w ogóle basen jest zamknięty tego dnia. To nie było miłe, naprawdę, co za pech.

– Trudno, Melciu, nie martw się, zamiast basenu będziemy dłużej w sklepie z sukienkami, a teraz chodźmy na pizzę – powiedziała ciocia Magda i uśmiechała się do mnie tak miło, że nawet nie zdążyłam się popłakać.

No więc poszliśmy na górę do tej małej restauracji i zamówiliśmy pizzę. Kuba – pepperoni, ciocia – hawajską, a ja – margaritę, bo najbardziej lubię margaritę.

– A czego się państwo napiją? – zapytał pan kelner.

– Poprosimy wodę – powiedziała ciocia – bez gazu.

– O, nie, ja nie chcę wody, ciągle piję wodę i chyba raz mogę napić się coli – zaprotestował Kuba, jak to on.

– Rodzice prosili, żeby wam nie kupować żadnych napojów gazowanych – powiedziała ciocia.

– Oj, ciociu, z okazji urodzin Meli to chyba możemy, najwyżej nic nie powiemy rodzicom. – Kuba nie odpuszczał.

– Ale ja wolę wodę! – powiedziałam, bo naprawdę wolę wodę.

– To sobie pij tę swoją wodę, a ja wolę colę!

– No dobrze, Kuba, zamówię ci colę, ale niech to pozostanie naszą tajemnicą, OK? – ciocia ustąpiła.

– Tylko niech ona nie wypapla, bo ona to jest takim kapusiem, ciociu, mówię ci, wszystko wygaduje rodzicom! – powiedział Kuba i to nie było przyjemne.

– Wcale że nie! – krzyknęłam, bo mnie naprawdę wnerwił, bo wcale nie jestem żadnym kapusiem!

– No dobrze, dobrze, dzieci, tylko spokojnie, nie kłóćcie się, niech będzie miło – powiedziała ciocia.

– To co w końcu państwo zamawiają? – zapytał kelner.

Ciocia zamówiła wodę bez gazu dla mnie, colę bez lodu dla Kuby, a dla siebie kawę bez mleczka. I wyobraźcie sobie, że jak kelner tylko przyniósł te napoje, to Kuba od razu, OD RAZU wylał połowę coli na swoje spodnie i koszulę! Ale z niego niezdara! Bo po prostu zahaczył rękawem o słomkę. Ciocia natychmiast zaczęła go wycierać serwetkami, ale niestety – plamy po coli nie znikają, więc ciocia była zdenerwowana, bo pewnie od razu pomyślała, co powie tata, jak zobaczy Kubę w mokrych spodniach. No więc poszli razem do łazienki i tam ciocia najpierw wycierała spodnie i koszulę Kuby wodą, a potem suszyła suszarką. Dobrze, że była suszarka, mieli szczęście. To dlatego, że na basenach jest mnóstwo suszarek, żeby ludzie mogli się suszyć po kąpieli.

No a potem strasznie długo czekaliśmy na pizzę. Straaasznie długo. I jak w końcu ten kelner przyniósł te nasze pizze, to okazało się, że przyniósł trzy pepperoni. A tylko Kuba zamawiał pepperoni, więc nie było wesoło. Ciocia powiedziała kelnerowi, że miała być jedna pepperoni, jedna hawajska i jedna margarita, ale on się upierał, że zamówiliśmy trzy pepperoni i powiedział, że może oczywiście wymienić, ale to potrwa, bo jest dużo zamówień.

Ciocia znowu się trochę zdenerwowała, tym razem na tego kelnera, ale wszyscy zjedliśmy te pepperoni, bo wcale nie chciało nam się znowu czekać! I wiecie co, okazało się, że to były najgorsze pizze, jakie jedliśmy w życiu! Spalone, z małą ilością sera i w ogóle bez smaku. No, po prostu totalna porażka! I nawet Kuba nie zjadł całej pizzy, mimo że on jest strasznym żarłokiem i zawsze zjada wszystko, co ma na talerzu, wszystko, mówię wam!

A potem przyjechał tata i zawiózł nas do Arkadii, to takie duże centrum handlowe w Warszawie. I poszliśmy do Zary, bo tam są najfajniejsze sukienki dla dziewczyn. No i tam naprawdę było fajnie. Kuba się co prawda strasznie nudził i bez przerwy pytał, czy długo jeszcze, ale i tak było fajnie. Przymierzyłam chyba dziesięć sukienek! Były genialne, wszystkie mi się podobały! Ale ciocia powiedziała, że możemy wziąć dwie. No to wzięłyśmy dwie, ale przypomniałam cioci, że na liście oprócz sukienek są jeszcze inne ubrania, szpilki i biżuteria.

– Ale takie małe dziewczynki jak ty nie noszą szpilek – powiedziała ciocia i zaczęła się śmiać.

– Ale ciociu, ja mam już osiem lat! – zaprotestowałam.

– No tak, wiem, ale przecież nie produkują szpilek w twoim rozmiarze!

– Długo jeszcze? – zapytał znowu Kuba.

– To niech mi ciocia kupi większe i ja poczekam! – powiedziałam, ale ciocia nic, tylko się śmiała.

– Mogę ci kupić jakieś fajne lakierki do tych sukienek, ale to nie są szpilki – powiedziała w końcu.

Wtedy postanowiłam, że trudno, odpuszczam te szpilki, niech będą lakierki, dobre i to, ale za to może ciocia kupi mi więcej innych ubrań. I zauważyłam takie piękne letnie spodenki z naszywkami, a obok nich wisiały super bluzki w różnych kolorach, idealne na lato, takie przewiewne i z różnymi napisami, na przykład pamiętam jeden, bo bardzo mi się spodobał: I am the best! I zaczęłyśmy obie z ciocią oglądać te bluzki i wtedy, nagle… zrobiło mi się niedobrze.

Nie zdążyłam nawet pomyśleć, bo po prostu było mi bardzo niedobrze i zaczęłam wymiotować! Strasznie wymiotowałam! Prosto na te bluzki! Ale zamieszanie się zrobiło! Jak już przestałam wymiotować, to zobaczyłam przy sobie ciocię i kilka innych kobiet, chyba z obsługi tego sklepu.

No więc ciocia kupiła jedenaście bluzek, wszystkie, które pobrudziłam przez to wymiotowanie, większość nie w moim rozmiarze, to znaczy cztery były akurat dobre dla mnie, dwie były trochę za duże, ale to przecież nie problem, bo jak urosnę, to będą dobre, a najgorzej było z resztą, bo to były bluzki dla dziewczynek w wieku pięciu-sześciu lat. Ale ciocia powiedziała, że weźmie te małe ze sobą do Wrocławia i da znajomym, którzy mają córkę, na którą te bluzki będą pasować.

Kuba, jak zobaczył, że wymiotuję, to zaczął się śmiać, głupek jeden. Czy ja się śmieję, jak on na przykład puści bąka?! No, czasem się śmieję, ale tak w ogóle, to jak można się śmiać, jak ktoś jest chory i wymiotuje?! A poza tym, to on się chyba cieszył, że wymiotowałam, bo dzięki temu mogliśmy już skończyć zakupy, a on mógł już wreszcie przestać się nudzić. Mama mówi, że wszyscy faceci są tacy jak Kuba, to znaczy nie znoszą zakupów. Nie potrafię tego zrozumieć.

Jak wróciliśmy do domu, to mama trochę się zdenerwowała na mój widok, no i po tym, jak ciocia jej opowiedziała o naszej przygodzie w sklepie. Zmierzyła mi gorączkę i okazało się, że nie mam gorączki, ale że jestem blada i muszę poleżeć i odpocząć. Wtedy się popłakałam, bo przecież po sklepie z ubraniami mieliśmy iść prosto do Smyka po petszopy! A mama powiedziała, że mowy nie ma, że najwyraźniej się zatrułam i nigdzie już dziś nie wychodzę!

Ciocia mnie pocieszała i postanowiła, że pójdzie sama do Smyka i kupi mi petszopy, i że zrobimy sobie takie piżama party, że hej. Potem zasnęłam, a jak się obudziłam, to ciocia wróciła już ze Smyka z petszopami. Okazało się, że poszła tam z Kubą. Bo Kuba niby miał jej doradzić, których petszopów jeszcze nie mam. No i kupili mi centrum ratunkowe oraz świetlicę, w sumie było tam sześć figurek, ale tylko dwóch jeszcze nie miałam – jeżozwierza i dalmatyńczyka, a resztę już miałam. Gdybym poszła z nimi do tego Smyka, to na pewno wybrałabym inne zestawy i figurki, ale nic nie mówiłam, żeby cioci nie robić przykrości, a poza tym pomyślałam, że najwyżej powymieniam się z koleżankami, bo na przykład Jin-sil i Marysia też zbierają petszopy. A najbardziej zadowolony był Kuba, bo wrócił ze Smyka z bardzo fajnym zestawem lego city – prom kosmiczny. No, widziałam, że był zachwycony. I od razu zamknął się w pokoju i zaczął składać ten swój prom.

Pobawiłam się trochę z ciocią tymi nowymi petszopami, potem znowu zasnęłam, a wieczorem przyszły moje dwie najlepsze koleżanki – Marysia i Jin-sil, bo wcześniej zostały zaproszone na piżama party i miały u nas nocować. Niestety, nic już dalej nie pamiętam. To znaczy pamiętam tylko, że mama postawiła na stole tort ze świeczkami, że wszyscy mi zaśpiewali sto lat. Nie wiem, czy tort był dobry, bo i tak nie mogłam go zjeść, bo przecież się źle czułam przez tę okropną pizzę! No więc zaśpiewali mi sto lat, a potem już nie wiem, co się działo, bo obudziłam się następnego dnia. Mama mi wszystko opowiedziała.

A było tak: po torcie Marysia i Jin-sil wróciły do swoich domów, bo ja spałam i nie było mowy o żadnej piżama party, prosiły, żeby mnie bardzo pozdrowić, rano ciocia Magda wyjechała z powrotem do Wrocławia, a Kuba leżał w łóżku i był chory, bo chyba zjadł za dużo mojego urodzinowego tortu. Wtedy pomyślałam, że oliwa zawsze sprawiedliwa. Tak się śmiał, jak wymiotowałam w tym sklepie! Ciekawe, jak by się czuł, gdybym ja się śmiała, że się zatruł tortem. Ale się z niego nie śmiałam. Pomyślałam tylko, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni!

DŁUGI WEEKEND

Bardzo lubię jeździć z rodzicami samochodem na ferie albo na wakacje, albo w ogóle gdzieś daleko. Jest wtedy tak fajnie, bo wszyscy jesteśmy razem, możemy pobyć ze sobą przez dobrych kilka godzin. I nigdy nie jest nudno. Opiszę wam, tak dla przykładu, naszą niedawną wyprawę do rodziny we Wrocławiu, na długi weekend. Ta rodzina, ze strony mamy – czyli wujek, ciocia i ich córka – ma duży dom i czasem tam jeździmy na kilka dni. No więc zaczęło się od tego, że tata postanowił założyć bagażnik na dach, żeby zmieściły się wszystkie bagaże. I wcześnie rano, czyli około dziesiątej (zdaniem mamy o dwie godziny za późno) tata zszedł na parking pod naszym blokiem, żeby zamocować ten bagażnik. Wrócił po godzinie, umorusany i bardzo zły, i oświadczył, że on ma dość tych bagażników, bo nigdy nie wiadomo, jak je przymocować i tak dalej. Mama też już była trochę zła, bo czekaliśmy długo na tatę, gotowi, spakowani, i nie wiadomo było, co robić, bo tata uprzedził, że dopóki nie wróci, to mamy siedzieć i czekać. No, ale nieważne – zeszliśmy, zapakowaliśmy bagaże na dach. Było przy tym trochę nerwów, bo mama przygotowała tyle tych toreb i walizek, że tata nie mógł domknąć i zamknąć bagażnika na dachu. Jedna walizka, ogromna, trafiła do bagażnika z tyłu, a przy tym też było zabawnie, bo tata ledwo tę walizkę tam zmieścił i gderał, że po co w ogóle produkuje się takie walizki, skoro one nie mieszczą się w zwykłych bagażnikach zwykłych samochodów zwykłych ludzi takich jak my?! I jeszcze dodał, że po co mama bierze tyle rzeczy w tylu torbach i walizach na zaledwie kilka dni?! Mama się wtedy zdenerwowała i posprzeczali się trochę, a mnie i Meli (moja siostra, gdyby ktoś z was nie wiedział; bardzo fajna, ale czasem mnie potwornie wkurza), też się dostało, bo jak rodzice się sprzeczali, to my zaczęliśmy się kłócić o to, kto pierwszy będzie oglądał DVD, i wtedy tata kazał nam natychmiast się uspokoić, bo nigdzie nie pojedziemy, ponieważ on ma już tego wszystkiego dosyć. Ja się uspokoiłem od razu, ale Mela, oczywiście, zaczęła chichotać i to była przesada. Na szczęście, rodzice nie zwrócili uwagi na jej chichoty, bo jeszcze kończyli kłótnię o bagaże. W końcu wszystko było gotowe i już około dwunastej wyruszyliśmy. Co prawda, mieliśmy wyjechać rano, tak ustalali rodzice dzień wcześniej, ale uważam, że dwunasta po południu to jeszcze wcale nie jest tak źle. Mniej więcej przy pierwszym skrzyżowaniu ze światłami Mela poprosiła o kanapkę. Jakby nie mogła poczekać, przynajmniej aż wyjedziemy z miasta. Nie, ona musi natychmiast! Ja przy okazji też poprosiłem o kanapkę, bo jak Mela ma dostać, to dlaczego ja niby miałbym być gorszy – bez przesady! Mama nie mogła jednak dać nam kanapek, bo okazało się, że tata wsadził torbę z wałówką do bagażnika na dachu. Mama, na szczęście, nie skomentowała tej wtopy, i słusznie – i tak widać było, że tata jest wściekły. Zatrzymał się na przystanku autobusowym, wrzucił światła awaryjne, wysiadł i zaczął dobierać się do bagażnika. Po kilku minutach usłyszeliśmy trąbienie tuż za naszym samochodem – okazało się, że trąbił autobus, który pewnie chciał zatrzymać się na przystanku. I to jak trąbił! – na maksa, bez przerwy. Usłyszeliśmy tylko, jak tata krzyczy:

Chwileczkę, chyba widzi pan, że nie mogę odjechać?!

Po tych słowach ponownie rozległo się trąbienie, ale jeszcze głośniej niż przedtem, bo autobus podjechał maksymalnie blisko. Na szczęście, tata uporał się wreszcie z bagażnikiem, z którego, na szczęście, zdołał wyciagnąć torbę, i na szczęście była to właściwa torba, ta z wałówką. I na szczęście odjechaliśmy z przystanku, bo nie dało się już wytrzymać tego trąbienia. Mama wręczyła Meli kanapkę, mnie też, i nagle zrobiło się naprawdę miło i przyjemnie. Jechaliśmy ulicami Warszawy, mijaliśmy centrum, podziwialiśmy wysokie biurowce, Mela i ja jedliśmy pyszne kanapki, mama powiedziała do taty, żeby już się tak nie denerwował, żeby się uspokoił, wyluzował, bo przecież musi nas bezpiecznie dowieźć na miejsce. I jeszcze mama zażartowała: powiedziała do nas, żebyśmy byli grzeczni, bo nie wie, czy wiemy, ale kierowcy nie wolno denerwować.

Będziecie grzeczni?! – zawołała mama.

Taaak! – odpowiedzieliśmy chórem.

Nawet tata się uśmiechnął. Kończyliśmy jeść kanapki i mama powiedziała, że teraz ja mam pograć na psp, a Mela obejrzy film na DVD. Próbowałem protestować – bo uważam, że to niesprawiedliwe, że Mela zawsze pierwsza robi najfajniejsze rzeczy, i powiedziałem, no dobrze – krzyknąłem, że dlaczego ona pierwsza?! Wtedy Mela zaczęła wrzeszczeć, że ona nie ma psp, a ja mam i mogę sobie coś robić, kiedy ona ogląda DVD, a ona co miałaby robić, kiedy ja oglądam?!

Ja odpowiedziałem, no dobrze – odkrzyknąłem – że nic mnie to nie obchodzi, jestem starszy i dlatego mam psp! Wtedy mama krzyknęła, że mamy natychmiast się uspokoić i będzie tak, jak ona, czyli mama, mówi: Mela będzie oglądać DVD, a ja będę grał na psp.

Trudno, dałem za wygraną. Sięgnąłem do swojego plecaka i… stwierdziłem, że, niestety, psp w nim nie ma. Przypomniałem sobie, że leżało na moim biurku. Miałem je zabrać, ale przez to czekanie na tatę – po prostu zapomniałem. Nie moja wina, zdarza się. Powiedziałem rodzicom, że nie wziąłem psp i nie wiem, co teraz.

Przez chwilę w samochodzie panowała cisza, a potem mama powiedziała, że to jest po prostu skandal – że całą noc ładowałem baterię do psp, że tata kupił mi specjalnie na tę podróż nową grę (to prawda, kupił, fifę 2011), że już nie mogłem się doczekać, żeby pograć (to prawda, nie mogłem), a teraz okazuje się, że nie wziąłem tego piekielnego psp z domu! Nic nie powiedziałem, zachciało mi się płakać. Mela zaczęła mnie pocieszać, mówiła coś w rodzaju: „Nie martw się, Kuba, to psp jest strasznie głupie”, a tata nagle zawrócił i… pojechaliśmy do domu, po psp.

Mniej więcej pół godziny później byliśmy znów na trasie wylotowej do Wrocławia, tyle że ja już miałem psp i sobie grałem. Tata jeszcze nic nie mówił (zawsze potrzebuje sporo czasu, żeby ochłonąć, jak go coś zdenerwuje), ale kiedy wyjechaliśmy z Warszawy, zjechał na stację benzynową i próbował uruchomić takie przenośne urządzenie do oglądania filmów na DVD, żeby Mela mogła obejrzeć film („Piękną i Bestię”, nie wiem, jak ona może to w kółko oglądać). Tata kupił ten sprzęt specjalnie na tę podróż. Ale sprzęt nie chciał działać.

Przez kilkanaście minut tata strasznie kombinował i nic z tego nie wychodziło. Baterie na pewno były naładowane, płyta odpowiednio włożona, przyciski działały, ale ekran był wciąż czarny. Tata się denerwował, że nowy sprzęt i od razu problemy, że co to jest, co za szmelc teraz produkują?!. Wtedy mama powiedziała, że może jej się uda. Tata wręczył jej to przenośne DVD, z tekstem „akurat”, i pojechaliśmy dalej. Po chwili mama powiedziała, że z tyłu, na obudowie, jest przecież nalepka z napisem „By uruchomić to urządzenie po raz pierwszy, odklej tę nalepkę”. Więc mama odkleiła nalepkę i rzeczywiście – okazało się, że wszystko działa i jest OK.

Mama przez dłuższą chwilę śmiała się, że tata jest genialny, a tata też się śmiał, ale moim zdaniem jakoś tak trochę sztucznie. No, tak czy inaczej, jechaliśmy sobie, Mela zaczęła oglądać „Piękną i Bestię”, ja grałem na psp, mama słuchała muzyki na iPodzie, a tata prowadził i nic nie mówił przez następne pięćdziesiąt kilometrów. Tylko co pewien czas gwałtownie hamował, wtedy wszyscy nagle lecieliśmy do przodu, ale byliśmy oczywiście w pasach, więc nikomu nic się nie stało. Tata hamował, bo były fotoradary, jasna sprawa, doskonale to rozumiem, też bym tak robił na jego miejscu – po co płacić mandaty i zbierać punkty? Ale mamie się to nie podobało i za którymś razem po takim hamowaniu, kiedy akurat piła kawę i ta kawa wylała jej się na spodnie, powiedziała, żeby tata nie hamował bez przerwy tak ostro. Była zła i trudno się dziwić, bo nikt nie lubi oblewać się kawą, co nie.

Wtedy tata wygłosił wykład na temat hamowania, fotoradarów, polskich dróg, dziur w nawierzchni, kolein od tirów, złośliwej policji i tak dalej. I podsumował to tak, że ktoś musi stosować się do przepisów drogowych i musi hamować, niezależnie od tego, czy ktoś akurat pije kawę czy nie. Bo bezpieczeństwo jest najważniejsze. Mama odpaliła na to, że oczywiście, skoro musi hamować, niech hamuje, ale bez takiego szarpania, i w ogóle można przecież jechać płynnie.

Ta dyskusja rodziców trwała jeszcze chwilę, potem tata znów nic nie mówił, ale jechał wolniej niż wcześniej. Po jakimś czasie mama zapytała, dlaczego tak wolno jedzie, a tata odpowiedział – spokojnie, choć przecież mógłby się zdenerwować i wcale bym się mu nie dziwił – że jest kierowcą, odpowiada za nasze bezpieczeństwo i będzie jechał tak, jak uważa za stosowne. Mamę trochę zatkało i słuchała dalej muzyki na iPodzie.

W pewnym momencie tata poprosił, żebym przyciszył psp, a Mela (która wciąż oglądała „Piękną i Bestię”), żeby założyła słuchawki, bo jest straszny hałas od tych wszystkich urządzeń, a on chciałby posłuchać radia, w końcu jemu, jako kierowcy, też się coś od życia należy. Mela powiedziała, że nie wie, gdzie są słuchawki, bo skąd ma wiedzieć. Wtedy ja ściszyłem psp, zastopowałem grę i zacząłem szukać słuchawek w futerale od tego sprzętu DVD, ale nigdzie ich nie było, więc powiedziałem tacie, że słuchawek nie ma i trudno. Wtedy tata zwrócił się do mamy, żeby pożyczyła dziecku (czyli Meli) słuchawki, bo on chce posłuchać radia. Mama nie zareagowała (może nie słyszała, bo zawsze ma na full muzykę w iPodzie), tylko patrzyła przed siebie i słuchała muzyki. Wtedy tata włączył radio, w dodatku bardzo głośno. Mela zaczęła krzyczeć, żeby ściszył, bo ona nie słyszy, co mówią w filmie, a mama zdjęła swoje słuchawki i zaczęła krzyczeć, żeby tata ściszył, bo jej zakłóca słuchanie muzyki. A ja też się zdenerwowałem, bo nagle zrobił się straszny hałas, więc zacząłem krzyczeć, żeby przestali krzyczeć.

I tak przez chwilę wszyscy oprócz taty krzyczeliśmy, a tata nic nie powiedział, tylko wyłączył radio. No i jechaliśmy dalej, w milczeniu. Po kolejnych pięćdziesięciu kilometrach Mela skończyła oglądać film i powiedziała, że ona teraz chce posłuchać „Legend polskich” na audiobuku, a ja mogę sobie pooglądać swój film. Mama się zgodziła i włączyła Meli „Legendy”. Tata coś zamruczał pod nosem, ale nie usłyszałem dobrze co, a mama dała mi słuchawki, żebym mógł pooglądać film, i żebym nie zagłuszał filmem „Legend”. Założyłem sluchawki, włączyłem film („Magiczne drzewo”), ale po kilkunastu sekundach sprzęt się wyłączył. Okazało się, że wyczerpały się baterie!

Wtedy zaczęło się szukanie ładowarki do DVD, takiej, którą można podłączyć do prądu w samochodzie. Na szczęście ładowarka się znalazła i podałem ją mamie – żeby włożyła końcówkę do ładowania. Ale okazało się, że końcówka nie pasuje do zapalniczki, i że w naszym samochodzie nie ma odpowiedniego wejścia do takiej ładowarki. W związku z tym zacząłem domagać się, żebyśmy się zatrzymali i podładowali ten sprzęt DVD na jakiejś stacji albo w restauracji. Mama powiedziała, że dobrze, bo i tak najwyższa pora, żeby się zatrzymać i zjeść obiad. Tata się na szczęście zgodził i zjechał na parking przed jakąś karczmą.

Było w niej nawet dość przyjemnie – pusto, miła kelnerka, dobry barszczyk (uwielbiam barszczyki) i pierogi z mięsem (uwielbiam pierogi), czysta toaleta. Co prawda mama zrobiła tacie wykład na temat zdrowego odżywiania się i tata w końcu odłożył sztućce i przerwał – w połowie mniej więcej – jedzenie golonki z pieczywem, i widziałem, że był zły, ale na szczęście po raz kolejny opanował nerwy. Potem wsiedliśmy znowu do samochodu i ruszyliśmy w dalszą drogę. A kiedy ruszyliśmy, mama powiedziała, że jeszcze jest daleko do Wrocławia, więc Mela może dalej słuchać „Legend”, a ja mogę wreszcie obejrzeć sobie mój film. Wtedy uprzytomniliśmy sobie, że zapomnieliśmy naładować w karczmie ładowarkę do DVD. No to był szczyt wszystkiego! Zacząłem domagać się, żebyśmy się zatrzymali gdzieś i żebym mógł sobie naładować ładowarkę, ale tata powiedział, że mowy nie ma, że skoro nie dbam o swoje sprawy, to teraz mogę słuchać „Legend” razem z Melą albo pograć na psp, albo popatrzyć przez okno i popodziwiać widoki.

Nie będę ukrywał – wpadłem w histerię, zdarza mi się to czasem – wtedy buczę, lecą mi łzy i jestem obrażony na cały świat. A kiedy wpadłem w histerię, to Mela zaczęła wrzeszczeć, że ona słucha „Legend” i żebym natychmiast przestał, bo ona nic nie słyszy. Ja na to, że mam gdzieś jej legendy i że ona obejrzała sobie film, a ja nie mogę, więc niech nie będzie taka mądra! Do tego włączyła się mama. No i zaczęła się awantura, ale nie trwała długo, bo tata nagle powiedział „cholera” i gwałtownie zaczął hamować. Okazało się, że zatrzymała nas policja drogowa. No więc tata musiał wysiąść z samochodu i wsiąść do radiowozu. Siedział tam dość długo, wreszcie wrócił i pojechaliśmy dalej. Ale zanim ruszyliśmy, mama zapytała:

No i jak?

Tata powiedział tylko:

Czterysta złotych, sześć punktów – i dodał jeszcze: – cholera, zawsze stoją tak, że ich nie widać.

A potem, przez mniej więcej sto kilometrów, nie mówił nic. My też. Oboje z Melą trochę się zdrzemnęliśmy, a jak się obudziliśmy, mama dała nam po herbatniku. Było już blisko Wrocławia, ale tata zjechał na stację, bo zapaliła mu się lampka rezerwy paliwa. Tata tankował, a my byliśmy w świetnych humorach, bo było fajnie – podróż była super, jak zwykle, a może nawet bardziej niż zwykle. Uwielbiam to nasze podróżowanie samochodem. I trochę mi było smutno, że już jesteśmy blisko celu i podróż się skończy. A skończyła się nietypowo.

Kiedy wyruszyliśmy ze stacji, dosłownie po kilkuset metrach samochód nagle szarpnął kilka razy, pyrknął, zarzęził i tata stanął na poboczu. To teraz już w skrócie wam opowiem. Okazało się, że tata na stacji wlał do baku przez pomyłkę benzynę zamiast olej napędowy. Z przejęciem tłumaczył, że nigdy mu się coś takiego nie zdarzyło. No, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz, prawda?

Staliśmy na tym poboczu chyba godzinę. W końcu przyjechał wujek i zabrał nas, to znaczy mamę, Melę i mnie, no i część bagaży. A tata został i czekał na lawetę. Biedny tata. Dotarł do domu, to znaczy do domu wujka i cioci późnym wieczorem. Powiedział, że samochód został w warsztacie i że musi go odebrać w poniedziałek, a może dopiero we wtorek, bo przecież jest długi weekend i nikt nie pracuje. I że prawdopodobnie będą musieli wymienić silnik.

To oznaczało, że długi weekend przedłuża nam się o jeden dzień, a może nawet o dwa! I że do szkoły pójdziemy dopiero we wtorek, a może nawet w środę! Byliśmy zachwyceni. Mamie zresztą też się to podobało. W ogóle wszyscy byli w świetnych nastrojach. No, może oprócz taty. Przez cały długi weekend siedział głównie przed telewizorem, oglądał jakieś głupie filmy akcji i prawie w ogóle się nie odzywał. Czasami go zupełnie nie rozumiem.

WYMARZONY DZIEŃ

Pewnego dnia przyjechała do nas ciocia Magda, moja mama chrzestna, z Wrocławia, takiego miasta w Polsce. Przyjechała specjalnie z okazji moich urodzin, które mam w kwietniu. Dla mnie urodziny są bardzo ważne. Myślę o nich już wiele miesięcy wcześniej.

Wieczorami zawsze pytam tatę, ile jeszcze dni zostało, i tata musi mi powiedzieć, ile jest dni do dnia urodzin i ile do przyjęcia urodzinowego, bo na ogół nie dzieje się to jednocześnie. I tata liczy i mi mówi. Przy okazji czasem kłócimy się, ile skończę lat. Trudno to obliczyć, bo jeśli mają być, na przykład, moje ósme urodziny, to tata twierdzi, że skończę osiem lat, a ja uważam, to znaczy uważałam, że skończę siedem i dopiero zacznę osiem. A tata na to, że – no właśnie – nie będę już miała siedmiu tylko osiem, pełne osiem. Do końca tego nie kapuję, ale nieważne.

Ważne, że tym razem prosiłam tatę, żeby liczył też, ile dni zostało do przyjazdu cioci, czyli mojej mamy chrzestnej. Czekałam na jej przyjazd, bo obiecała, że jak przyjedzie, to jeden dzień poświęcimy na same przyjemności dla mnie, z okazji moich urodzin. Że po prostu zrobi wszystko, co będę chciała, oczywiście w granicach rozsądku, jak zaznaczyła mama.

Byłam już od dawna dobrze przygotowana na przyjazd cioci, a dobrze przygotowana to znaczy, że ułożyłam plan dnia, czyli po kolei co chcę, żebyśmy robiły. No, ale właśnie okazało się, że nie „robiły”, tylko „robili”, bo mój brat Kuba, który chodzi do czwartej klasy, oczywiście też zapragnął wziąć udział w tym dniu spełniania marzeń.

Tłumaczyłam mu, że to ma być MÓJ dzień, więc będzie się nudził i niech lepiej załatwi ze swoją mamą chrzestną taki sam dzień dla niego, z okazji jego urodzin. Ale – nie! Uparł się, a rodzice powiedzieli, że może wziąć udział w tym dniu, ale pod warunkiem, że nie będzie zabierał głosu, tylko grzecznie chodził tam, gdzie JA chcę.

Kuba się zgodził na te warunki, więc trudno, nie było wyjścia – powiedziałam, że OK, niech już z nami idzie. Ale wracam do tego mojego planu, bo pewnie jesteście ciekawi, co wymyśliłam. Tylko jeszcze opowiem, jak tata mnie przestraszył. Powiedział mi, że ciocia zaproponowała mi taki plan dnia: rano – wspólne odrabianie lekcji, w południe – ciocia czyta mi na głos lekturę szkolną, o 14 – spacer dookoła bloku, 15 – uroczysty obiad – szpinak, marchewka, brukselka i kości pieczonego kurczaka, o 16 – wspólne zmywanie naczyń, o 17 – oglądanie w telewizji filmu na temat historii Polski, 18 – gram dla cioci na flecie, 19 – wieczorynka, 20 – mycie głowy i do łóżka. Już się chciałam popłakać, ale w ostatniej chwili zorientowałam się, że tata żartuje, bo tak się podejrzanie uśmiechał. Ale na chwilę się obraziłam, bo co to za głupie żarty. A mój plan był taki:

wstajemy i gram z ciocią w simsy

po dwóch godzinach idziemy na basen potem do sklepu zoologicznego obejrzeć zwierzątka i kupić chomika

następnie idziemy na pizzę

pluskamy się w fontannach

kupujemy mnóstwo ślicznych sukienek, innych ubrań, biżuterię i szpilki

kupujemy dużo zabawek typu petszopy

robimy piżama party dla moich koleżanek z okazji moich urodzin – oczywiście z ciocią.

Spisałam ten plan na kartce, mama mi pomagała, bo ja już piszę, ale czasem mi literki wychodzą trochę krzywo, a chciałam, żeby to ładnie wyglądało i żeby ciocia mogła wszystko dokładnie odczytać. No i oczywiście, mama powiedziała, że nie zgadza się na chomika. Mogłam się tego spodziewać! Ciągle to samo – jak tylko coś mówię o chomiku, to rodzice od razu protestują, że nie chcą mieć żadnego chomika ani świnki morskiej,

że ewentualnie mogą się zgodzić na rybki. Ale ja nie chcę rybek! Chcę chomika, i to od dawna, a oni ciągle to samo. Więc była awantura, popłakałam się, powiedziałam, że to oszustwo, bo ciocia Magda powiedziała, że zrobi dokładnie, DOKŁADNIE to, na co mam ochotę, a tu znowu słyszę, że jeśli chodzi o chomika, to mowy nie ma. Bo ciocia sobie pojedzie, a to my (czyli rodzice) zostaniemy z tym chomikiem i co wtedy?!. Takie gadanie, w kółko to samo. W końcu postanowiłam, że trudno, odpuszczę tego chomika, bo jak nie, to nie. Gdybym miała innych rodziców, to może by mi pozwolili, ale mam tych rodziców i nic na to nie poradzę. Więc nie wpisaliśmy chomika na listę.

A potem tata, jak zobaczył tę kartkę z listą dla cioci, to się przyczepił do fontanny. Powiedział, że w kwietniu to chyba za zimno, żeby się pluskać w fontannie, a mama, oczywiście, przyznała mu rację. Więc trochę się poawanturowałam, ale w końcu też odpuściłam, bo co tam, w fontannie będzie można się popluskać w dniu dziecka, na przykład. Tata zaproponował, żeby zamiast fontanny wpisać wizytę w teatrze, ale stanowczo zaprotestowałam, bo niedawno byliśmy w teatrze z klasą, na „Ani z Zielonego Wzgórza” i uważam, że nie muszę tak często chodzić do teatru. Tak w ogóle lubię teatr i przedstawienie o Ani było fajne, naprawdę. Ale w dniu urodzin wolę porobić z ciocią coś innego. Poza tym Kuba, jak usłyszał o teatrze, to bardzo zaprotestował – że on nie będzie chodził na sztuki dla małych dzieci!

Jak ciocia Magda przyjechała, to od razu wręczyłam jej kartkę z listą rzeczy do zrobienia następnego dnia, w dniu moich urodzin, ciocia się uśmiechnęła i powiedziała, że bardzo jej się podoba. Ciocia to jest fajna, nie to co rodzice!

No i następnego dnia rano, to była sobota, jak tylko wstałam, po śniadaniu, powiedziałam cioci, że pora na pierwszy punkt programu, czyli grę w simsy. Tata poprosił jednak, żebym cioci nie popędzała, bo jeszcze pije kawę, i że nie ma co się spieszyć, i zdążymy wszystko zrobić.

Wcale nie – zaprotestowałam – nie ma dużo czasu, bo lista jest długa i to są moje urodziny!

Ja gram pierwszy w simsy – powiedział na to Kuba, on zawsze jest taki.

Kubusiu – powiedziała na szczęście mama – to są Meli urodziny, więc niech ona gra pierwsza.

A dlaczego on niby ma w ogóle grać?! – zapytałam i byłam już zdenerwowana, bo bez przesady, to ja miałam grać z ciocią, a nie Kuba.

Dobrze, ty grasz pierwsza, a potem Kuba też chwilę pogra, bo umówiliśmy się, że on też będzie uczestniczył w twoim dniu.

Zgodziłam się, nie było wyjścia, i grałam z ciocią w simsy. Ciocia nie miała pojęcia o simsach, więc jej wszystko pokazałam, to znaczy, jaką mam rodzinę, w jakim domu mieszka – i ciocia nawet się wciągnęła. I kupiłyśmy razem chomika w sklepie zoologicznym dla mojej rodziny! Nie mogę mieć prawdziwego chomika, to niech przynajmniej oni mają, dobre i to! Po jakimś czasie pojawił się Kuba i powiedział, że teraz on, więc trudno, ustąpiłam mu miejsca przy naszym komputerze i patrzyłam na jego rodzinę. Nawet było ciekawie i miło.

Potem ciocia spojrzała na zegarek i powiedziała, że trzeba iść na basen, więc pojechaliśmy na basen, ten, na którym uczyłam się pływać, na Żoliborzu, bardzo fajny. Taki nowoczesny, ze zjeżdżalnią i jacuzzi, i w dodatku jest tam taka restauracja, gdzie można zjeść pizzę, a pizza to następny punkt programu (skoro wykreśliliśmy kupowanie chomika), więc prosto z basenu można pójść na pizzę! Dobrze to wymyśliłam, prawda? Tata nas zawiózł na ten basen i umówiliśmy się, że wróci za dwie godziny i zawiezie

do sklepu z sukienkami. No, ale jak tylko weszliśmy do budynku z basenem, to się okazało, że są jakieś zawody i w ogóle basen jest zamknięty tego dnia. To nie było miłe, naprawdę, co za pech.

Trudno, Melciu, nie martw się, zamiast basenu będziemy dłużej w sklepie z sukienkami, a teraz chodźmy na pizzę – powiedziała ciocia Magda i uśmiechała się do mnie tak miło, że nawet nie zdążyłam się popłakać.

No więc poszliśmy na górę do tej małej restauracji i zamówiliśmy pizzę. Kuba – pepperoni, ciocia – hawajską, a ja – margaritę, bo najbardziej lubię margaritę.

A czego się państwo napiją? – zapytał pan kelner.

Poprosimy wodę – powiedziała ciocia – bez gazu.

O, nie, ja nie chcę wody, ciągle piję wodę i chyba raz mogę napić się coli – zaprotestował Kuba, jak to on.

Rodzice prosili, żeby wam nie kupować żadnych napojów gazowanych – powiedziała ciocia.

Oj, ciociu, z okazji urodzin Meli to chyba możemy, najwyżej nic nie powiemy rodzicom. – Kuba nie odpuszczał.

Ale ja wolę wodę! – powiedziałam, bo naprawdę wolę wodę.

To sobie pij tę swoją wodę, a ja wolę colę!

No dobrze, Kuba, zamówię ci colę, ale niech to pozostanie naszą tajemnicą, OK? – ciocia ustąpiła.

Tylko niech ona nie wypapla, bo ona to jest takim kapusiem, ciociu, mówię ci, wszystko wygaduje rodzicom! – powiedział Kuba i to nie było przyjemne.

Wcale że nie! – krzyknęłam, bo mnie naprawdę wnerwił, bo wcale nie jestem żadnym kapusiem!

No dobrze, dobrze, dzieci, tylko spokojnie, nie kłóćcie się, niech będzie miło – powiedziała ciocia.

To co w końcu państwo zamawiają? – zapytał kelner.

Ciocia zamówiła wodę bez gazu dla mnie, colę bez lodu dla Kuby, a dla siebie kawę bez mleczka. I wyobraźcie sobie, że jak kelner tylko przyniósł te napoje, to Kuba od razu, OD RAZU wylał połowę coli na swoje spodnie i koszulę! Ale z niego niezdara! Bo po prostu zahaczył rękawem o słomkę. Ciocia natychmiast zaczęła go wycierać serwetkami, ale niestety – plamy po coli nie znikają, więc ciocia była zdenerwowana, bo pewnie od razu pomyślała, co powie tata, jak zobaczy Kubę w mokrych spodniach. No więc poszli razem do łazienki i tam ciocia najpierw wycierała spodnie i koszulę Kuby wodą, a potem suszyła suszarką. Dobrze, że była suszarka, mieli szczęście. To dlatego, że na basenach jest mnóstwo suszarek, żeby ludzie mogli się suszyć po kąpieli.

No a potem strasznie długo czekaliśmy na pizzę. Straaasznie długo. I jak w końcu ten kelner przyniósł te nasze pizze, to okazało się, że przyniósł trzy pepperoni. A tylko Kuba zamawiał pepperoni, więc nie było wesoło. Ciocia powiedziała kelnerowi, że miała być jedna pepperoni, jedna hawajska i jedna margarita, ale on się upierał, że zamówiliśmy trzy pepperoni i powiedział, że może oczywiście wymienić, ale to potrwa, bo jest dużo zamówień.

Ciocia znowu się trochę zdenerwowała, tym razem na tego kelnera, ale wszyscy zjedliśmy te pepperoni, bo wcale nie chciało nam się znowu czekać! I wiecie co, okazało się, że to były najgorsze pizze, jakie jedliśmy w życiu! Spalone, z małą ilością sera i w ogóle bez smaku. No, po prostu totalna porażka! I nawet Kuba nie zjadł całej pizzy, mimo że on jest strasznym żarłokiem i zawsze zjada wszystko, co ma na talerzu, wszystko, mówię wam!

A potem przyjechał tata i zawiózł nas do Arkadii, to takie duże centrum handlowe w Warszawie. I poszliśmy do Zary, bo tam są najfajniejsze sukienki dla dziewczyn. No i tam naprawdę było fajnie. Kuba się co prawda strasznie nudził i bez przerwy pytał, czy długo jeszcze, ale i tak było fajnie. Przymierzyłam chyba dziesięć sukienek! Były genialne, wszystkie mi się podobały! Ale ciocia powiedziała, że możemy wziąć dwie. No to wzięłyśmy dwie, ale przypomniałam cioci, że na liście oprócz sukienek są jeszcze inne ubrania, szpilki i biżuteria.

Ale takie małe dziewczynki jak ty nie noszą szpilek – powiedziała ciocia i zaczęła się śmiać.

Ale ciociu, ja mam już osiem lat! – zaprotestowałam.

No tak, wiem, ale przecież nie produkują szpilek w twoim rozmiarze!

Długo jeszcze? – zapytał znowu Kuba.

To niech mi ciocia kupi większe i ja poczekam! – powiedziałam, ale ciocia nic, tylko się śmiała.

Mogę ci kupić jakieś fajne lakierki do tych sukienek, ale to nie są szpilki – powiedziała w końcu.

Wtedy postanowiłam, że trudno, odpuszczam te szpilki, niech będą lakierki, dobre i to, ale za to może ciocia kupi mi więcej innych ubrań. I zauważyłam takie piękne letnie spodenki z naszywkami, a obok nich wisiały super bluzki w różnych kolorach, idealne na lato, takie przewiewne i z różnymi napisami, na przykład pamiętam jeden, bo bardzo mi się spodobał: I am the best! I zaczęłyśmy obie z ciocią oglądać te bluzki i wtedy, nagle… zrobiło mi się niedobrze.

Nie zdążyłam nawet pomyśleć, bo po prostu było mi bardzo niedobrze i zaczęłam wymiotować! Strasznie wymiotowałam! Prosto na te bluzki! Ale zamieszanie się zrobiło! Jak już przestałam wymiotować, to zobaczyłam przy sobie ciocię i kilka innych kobiet, chyba z obsługi tego sklepu.

No więc ciocia kupiła jedenaście bluzek, wszystkie, które pobrudziłam przez to wymiotowanie, większość nie w moim rozmiarze, to znaczy cztery były akurat dobre dla mnie, dwie były trochę za duże, ale to przecież nie problem, bo jak urosnę, to będą dobre, a najgorzej było z resztą, bo to były bluzki dla dziewczynek w wieku pięciu-sześciu lat. Ale ciocia powiedziała, że weźmie te małe ze sobą do Wrocławia i da znajomym, którzy mają córkę, na którą te bluzki będą pasować.

Kuba, jak zobaczył, że wymiotuję, to zaczął się śmiać, głupek jeden. Czy ja się śmieję, jak on na przykład puści bąka?! No, czasem się śmieję, ale tak w ogóle, to jak można się śmiać, jak ktoś jest chory i wymiotuje?! A poza tym, to on się chyba cieszył, że wymiotowałam, bo dzięki temu mogliśmy już skończyć zakupy, a on mógł już wreszcie przestać się nudzić. Mama mówi, że wszyscy faceci są tacy jak Kuba, to znaczy nie znoszą zakupów. Nie potrafię tego zrozumieć.

Jak wróciliśmy do domu, to mama trochę się zdenerwowała na mój widok, no i po tym, jak ciocia jej opowiedziała o naszej przygodzie w sklepie. Zmierzyła mi gorączkę i okazało się, że nie mam gorączki, ale że jestem blada i muszę poleżeć i odpocząć. Wtedy się popłakałam, bo przecież po sklepie z ubraniami mieliśmy iść prosto do Smyka po petszopy! A mama powiedziała, że mowy nie ma, że najwyraźniej się zatrułam i nigdzie już dziś nie wychodzę!

Ciocia mnie pocieszała i postanowiła, że pójdzie sama do Smyka i kupi mi petszopy, i że zrobimy sobie takie piżama party, że hej. Potem zasnęłam, a jak się obudziłam, to ciocia wróciła już ze Smyka z petszopami. Okazało się, że poszła tam z Kubą. Bo Kuba niby miał jej doradzić, których petszopów jeszcze nie mam. No i kupili mi centrum ratunkowe oraz świetlicę, w sumie było tam sześć figurek, ale tylko dwóch jeszcze nie miałam – jeżozwierza i dalmatyńczyka, a resztę już miałam. Gdybym poszła z nimi do tego Smyka, to na pewno wybrałabym inne zestawy i figurki, ale nic nie mówiłam, żeby cioci nie robić przykrości, a poza tym pomyślałam, że najwyżej powymieniam się z koleżankami, bo na przykład Jin-sil i Marysia też zbierają petszopy. A najbardziej zadowolony był Kuba, bo wrócił ze Smyka z bardzo fajnym zestawem lego city – prom kosmiczny. No, widziałam, że był zachwycony. I od razu zamknął się w pokoju i zaczął składać ten swój prom.

Pobawiłam się trochę z ciocią tymi nowymi petszopami, potem znowu zasnęłam, a wieczorem przyszły moje dwie najlepsze koleżanki – Marysia i Jin-sil, bo wcześniej zostały zaproszone na piżama party i miały u nas nocować. Niestety, nic już dalej nie pamiętam. To znaczy pamiętam tylko, że mama postawiła na stole tort ze świeczkami, że wszyscy mi zaśpiewali sto lat. Nie wiem, czy tort był dobry, bo i tak nie mogłam go zjeść, bo przecież się źle czułam przez tę okropną pizzę! No więc zaśpiewali mi sto lat, a potem już nie wiem, co się działo, bo obudziłam się następnego dnia. Mama mi wszystko opowiedziała.

A było tak: po torcie Marysia i Jin-sil wróciły do swoich domów, bo ja spałam i nie było mowy o żadnej piżama party, prosiły, żeby mnie bardzo pozdrowić, rano ciocia Magda wyjechała z powrotem do Wrocławia, a Kuba leżał w łóżku i był chory, bo chyba zjadł za dużo mojego urodzinowego tortu. Wtedy pomyślałam, że oliwa zawsze sprawiedliwa. Tak się śmiał, jak wymiotowałam w tym sklepie! Ciekawe, jak by się czuł, gdybym ja się śmiała, że się zatruł tortem. Ale się z niego nie śmiałam. Pomyślałam tylko, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni!

About the author

Ioannes Oculus

I am addicted to languages, both modern and ancient. No language is dead as long as we can read and understand it. I want to share my linguistic passion with like minded people. I am also interested in history, astronomy, genealogy, books and probably many others. My goals now are to write a novel in Latin, a textbook for Latin learners, Uzbek-Polish, Polish-Uzbek dictionary, modern Uzbek grammar and textbook for learners. My dream is to have a big house in UK or USA where I could keep all my books and have enough time and money to achieve my goals.

Leave a Comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.