Wczoraj po raz pierwszy coś tam się zepsuło w moim samochodzie. Minęło już ponad trzy i pół roku jego używania i 60 tys. kilometrów nim zrobionych, więc ma prawo coś tam pójść nie tak. Sprawa niewielka i będzie zrobiona na gwarancji. Problem w tym, że po sprawdzeniu co dokładnie się stało, zostałem poinformowany, że samochód nie wyjedzie tego samego dnia z warsztatu. Miała być tylko wymiana paska klinowego, okazało się coś więcej. No i pojawił się problem, bo trzeba było poszukać kogoś kto mnie stamtąd odwiezie. Przy okazji zdałem sobie sprawę z prostej, choć często niezauważanej w codziennym życiu kwestii. Otóż niesamowicie łatwo przyzwyczajamy się do wygody. Do tego choćby, że mam swój samochód który wszędzie mnie zawiezie. Ale to nie jedyny przykład przyzwyczajenia do wygody.
Pamiętam czasy, kiedy telefony komórkowe były dobrem nieistniejącym w powszechnej świadomości. Istniały jedynie jako walizkowe urządzania, którym nie miał prawie nikt. Dzwoniło się więc z domu, ewentualnie z budki telefonicznej. Do tego liczyło się dokładnie czas, bo impuls trwał 3 minuty. Długie nasiadówki na telefonie w domu kończyły się awanturą o wysokość rachunku. Często bywało tak, że nie było albo skąd zadzwonić, bo do domu daleko, a budki w okolicy jakoś wszystkie się pochowały, albo osoby, do której się dzwoniło, nie było akurat w miejscu, gdzie się dodzwoniliśmy. Dzisiaj takimi problemami nikt nie zaprząta sobie głowy. Telefon zawsze jest pod ręką, każdy chodzi z komórką, więc nie musimy się martwić gdzie jest. Wielu nie wyobraża sobie życia bez telefonu komórkowego. Takie małe urządzenie, a ma taką siłę oddziaływania, że z przyzwyczajenia do tej wygody nikt by nie chciał chyba rezygnować.
Samochody, telefony, internet… Gdyby dołożyć do tego te mniej oczywiste – prąd, gaz, bieżącą wodę. Jeżeli w XXI w. dostęp do internetu jest traktowany prawie jak jedno z praw człowieka, co by było gdybyśmy zostali kompletnie odcięci od prądu! Niezwykle łatwo przyzwyczajamy się, zaczynamy traktować jako oczywistość to, co jeszcze nie tak dawno było nowinką techniczną. Jak tu się nie pogubić?
Najważniejsze to zachować zdrowy rozsądek i nie ubóstwiać tego, co jest dziełem ludzkim. Właściwa hierarchia wartości sprzyja szczęściu w życiu. Stąd może ten wielkopostny pomysł małych i większych wyrzeczeń nie jest taki głupi? To co ważne w tej sprawie to m.in. nasze szczęście. Jeżeli zależy ono od rzeczy zewnętrznych, takich jak dostęp do prądu czy internetu, znaczy że brakuje nam czegoś w życiu. Istotniejsze są przecież dobre relacje między ludzkie, w rodzinie czy z przyjaciółmi. O wiele istotniejsze jest też moje życiowe powołanie, czy idą tą właściwą dla mnie ścieżką. Najistotniejsze wreszcie jest to czy Bóg jest obecny w moim życiu. Wydaje mi się, że warto nad tym pomyśleć na początku Wielkiego Postu…