Za niecałe trzy tygodnie ukaże się książka “Serge Gainsbourg”. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Marginesy możemy już dzisiaj, przedpremierowo, podzielić się z Wami jej fragmentem.
Kocham cię,
ja też nie
Kiedy w roku 1991 Serge zapewnił sobie miejsce w nowym wydaniu francuskiej encyklopedii Larousse, wciśnięty między malarza Thomasa Gainsborougha a poetycką Wiedzę radosną Nietzschego*, piosenką, którą redaktorzy uznali za reprezentatywną dla całej jego twórczości, była Je t’aime, moi non plus w duecie z Jane Birkin. Wydanie na singlu w 1969 roku wywołało wyrażone we wszystkich językach świata oburzenie, co najmniej jedną ekskomunikę, niepoliczalne nieplanowane ciąże i sprzedaż ponad sześciu milionów egzemplarzy na całym świecie. O ile spowita oparami, niby-klasyczna melodia miała korzenie w utworze instrumentalnym, którzy Serge napisał do filmu Les coeurs verts z 1967 roku, o tyle tytuł, jak twierdził, został zainspirowany słowami Salvadora Dalego: „Picasso jest Hiszpanem – ja też. Picasso to geniusz – ja też. Picasso jest komunistą – ja też nie”. Chociaż kilku serżologów twierdzi, że to późniejszy wymysł Gainsbourga na użytek mediów – i zgrabny, jego ulubiony sposób sprowadzenia rozmowy na kwestię własnego zainteresowania sztuką, antykomunizmu i geniuszu – trzeba dodać, że on rzeczywiście nieustannie natrafiał na powiedzonka albo slogany i przerabiał je w tytuły, które były inspiracją do piosenki. I może też warto zapamiętać, że Serge – który nigdy nie krył się z podziwem i uwielbieniem dla Dalego, kupował jego obrazy, korzystał z jego pomysłów wystroju domu i towarzyszył mu w sesjach oglądania pornoli – przeżył jedno z brzemiennych w skutki doświadczeń seksualnych (które dawno stało się anegdotą) na podłodze salonu surrealisty, z kobietą, której już nie kochał. Na pewno omdlewająca, niemal za śliczna, niczym bombonier-ka, melodia Je t’aime, moi non plus zawierała kilka obrazów jak na piosenkę miłosną surrealistycznych, choćby je vais et je viens, entre tes reins (wchodzę między twoje nerki). Ale też, choćby jak wskazywał tytuł, była to jednocześnie piosenka miłosna i zaprzeczenie piosenki miłosnej. Albo zbyt cyniczna, żeby przyznać, czym naprawdę jest, albo pełna obaw. Daje do myślenia to, co Serge powiedział Bayonowi w wywiadzie do Mort ou vices: Wszystkie najważniejsze kobiety w jego życiu mówiły, że go kochają. „Ale ja? Nigdy. Czuję to, ale nie wiem, jak to powiedzieć – chociaż uwielbiam tego słuchać”. „Byłem wstrząśnięty – Dominique Blanc-Francard (który po latach został inżynierem studia Serge’a) wspomina, jak po raz pierwszy usłyszał piosenkę w radiu, a miał wówczas lat naście. – Ale jednocześnie podekscytowany. To było świetne i niesamowite, że ktoś się poważył zrobić coś takiego. Nie słyszałem, żeby ktokolwiek we Francji posunął się tak daleko w nagraniu, i na pewno nie z takim talentem. Myślę, że o wyjątkowości tej piosenki decyduje połączenie prowokacji z pięknym utworem muzycznym. Mnóstwo angielskich artystów po prostu prowokowało – Bowie, Lou Reed – ale we Francji nikt, i jeszcze z taką piękną i niewinną melodią”. Ale liryczne subtelności umknęły Brytyjczykom końca lat sześć-dziesiątych (stłumionym, dość purytańskim, pomimo wysiłków Swingującego Londynu i hipisów z ich wolną miłością); ci ludzie nadal uważali, że „francuski” to termin z dziedziny miłości fizycznej. W Je t’aime, moi non plus słyszeli śliski, wprawnie pobudzany organ; orgazmiczne jęki mężczyzny i kobiety; duszną, obezwładniającą melodię, muzyczny odpowiednik smarowanego wazeliną filmu Emmanuelle. W Anglii piosenka zasłynęła jako świńskie nagranie, jako potwierdzenie, że życie po drugiej stronie La Manche to nieokiełznana lubieżność. Stała się nieodzownym warunkiem skutecznego uwiedzenia, jak odpowiednio schłodzona butelka wina. Prasa, oczywiście, spekulowała – podobnie jak przy wersji z Bardotką – że Serge i Jane nagrali swój prawdziwy akt miłosny na magnetofon ukryty pod łóżkiem .„Na co Serge powiedział: «Dzięki Bogu, nie, bo przecież wtedy powstałby chyba longplay». Nagraliśmy to – opowiadała Jane – bardzo nudno, w studiu w Marble Arch, przy czym oboje znajdowaliśmy się w takich jakby budkach telefonicznych. Kiedyś przy nagrywaniu miało się tylko dwa podejścia. Serge podniósł rękę do góry – bardzo się bał, że przedłużę dyszenie o dwie sekundy i przeoczę wysoką nutę, bardzo, bardzo wysoką, oktawę wyżej niż w nagraniu Bardotki, bo Serge uważał, że tak będzie bardziej perwersyjnie, jakby śpiewał mały chórzysta – i machał do mnie jak wariat ze swojej kabiny”. Ogólnie rzecz biorąc, zdaniem Serge’a ta wersja okazała się lep-sza niż pierwotne nagranie z Bardotką. Tamto było «subtelne», jak powiedział Bayonowi, ale jednocześnie zbyt… namiętne, podczas gdy nagranie z Jane było czysto techniczne. Jak z rżnięciem: jak pieprzysz namiętnie, pieprzysz źle, jeśli pieprzysz technicznie, robisz to lepiej”. W wypadku Bardot „to była wstrząsająca kopulacja, a to, jak sądzę, too much”. Kiedy tylko skończyli nagranie, Serge i Jane pognali z powrotem do Paryża. „W piwniczce hotelu, w którym wówczas mieszkaliśmy – umarł w nim Oscar Wilde, Serge lubił go ze względu na tę anegdotę – znajdowała się restauracja. Ludzie siadywali tam w niewielkich boksach i jedli kolację. Pewien pan wybierał powolne i dyskretne melodie. Serge nie mógł się powstrzymać i wybrał Je t’aime, moi non plus” – opowiada Jane i dodaje, że kiedy siedli, zobaczyli, jak: „wszystkie widelce i noże zawisły w powietrzu, znieruchomiałe. Nikt nie jadł. Serge zauważył: «Chyba mamy przebój»”. Tak też orzekł szef firmy nagraniowej. „On już znał piosenkę, bo słyszał wersję z Bardotką, ale wysłuchał tej i rzekł: «No, Serge, chętnie pójdę do więzienia, ale wolałbym pójść za longplay, więc wracaj do Londynu i dorób dziesięć piosenek». Więc pojechaliśmy znowu do Anglii – Serge wymyślił kilka piosenek na promie i zaśpiewaliśmy razem kilka innych, żeby uzbierać na longplay. I wydali to w plastikowej okładce z napisem: Interdit aux moins de 21 ans”. Czyli „Dozwolone powyżej 21. roku życia”. Co oczywiście gwarantowało niebotyczną sprzedaż. Tymczasem we Włoszech Je t’aime, moi non plus została zakazana: potępiono ją jako nieprzyzwoitą w watykańskiej gazecie „L’Osser vatore Romano”. „Szefa Phonogramu we Włoszech aresztowano i ekskomunikowano – relacjonuje Jane. Tak naprawdę dostał dwa miesiące w zawieszeniu, a dystrybutora ukarano karą grzyw-ny. – Serge powiedział, że to najlepszy PR, jaki kiedykolwiek miał. A potem watykańska gazeta doniosła o nagraniu w RPA i przemycano je do Włoch zakamuflowane, jako płyty Marii Callas. Więc wszystko od tamtej chwili było skrajnie stymulujące i podniecają-ce, ponieważ nikt nigdy wcześniej nic takiego nie robił”. Płyty za-kazano też w Hiszpanii i Szwecji. W Stanach Zjednoczonych, przy bardzo ograniczonym nadawaniu, osiągnęła wręcz niewiarygodne sześćdziesiąte dziewiąte miejsce na liście przebojów singli. Piosenka wydawała się żyć własnym życiem i miała samoistną kampanię promocyjną. W Wielkiej Brytanii niedługo po wydaniu, latem 1969 roku, BBC, co było łatwe do przewidzenia, zakazała nadawania utworu, oznajmiając, że „nie został uznany za odpowiedni do odtwarzania”. Rów-nie łatwe do przewidzenia było, że po takim oświadczeniu nagranie będzie przebojem. Drugiego sierpnia piosenka dotarła do drugiego miejsca na liście przebojów, a dotarłaby do szczytu, gdyby Fontana, brytyjska filia Philipsa, nie ustąpiła pod naciskiem międzynarodowej centrali. Firma także wydała oświadczenie następującej treści: „Pewna część prasy i niektóre grupy społeczne uznały za stosowne wywołać kontrowersje wokół zawartości tego nagrania. A że Philips nie zamierza pozwalać, aby którykolwiek z jego produktów stawał się przedmiotem kontrowersji, wycofujemy płytę z naszego katalogu”. „Philips – wyjaśnił Gilles Verlant – w części należał do panującej holenderskiej królowej Juliany. Kiedy usłyszała ona o skandalu, podobno oznajmiła zarządowi, że jest niezadowolona i z piosenki należy niezwłocznie zrezygnować”. W tym momencie klawiszowiec Tim Mycroft, działający w ramach grupy Sounds Nice, skorzystał z okazji – przygotował wersję instrumentalną pod tytułem Love at First Sight. Rozumował słusznie: skoro zakaz BBC (co przy jej ówczesnym niemal monopolu w praktyce oznaczało zero nadawania, jeśli nie liczyć kilku stacji pirackich i dyskotek) dotyczył tekstu piosenki (chociaż, jako że tekst był po francusku, nikt nie umiał dokładnie powiedzieć, o czym jest), po usunięciu słów nie ma w zasadzie możliwości sprzeciwu. Interpretacja Mycrofta też trafiła na listę przebojów i szóstego września dotarła do miejsca osiemnastego. Wtedy nagle wersja Serge’a i Jane wróciła do sklepów – wskrzeszona przez niezależną wytwórnię Major-Minor. Jedenastego października 1969 roku dotarła na szczyt. Je t’aime, moi non plus, pierwszy obcojęzyczny singiel, który zajął dobrą pozycję, spędził na brytyjskiej liście przebojów trzydzieści cztery tygodnie. Przez lata co jakiś czas wypływał w dziwny – czasami bardzo dziwny – sposób. Najpierw, zgodnie z oczekiwaniami, został sparodiowany: w programie Up Pompeii duet Frankiego Howerda i June Whitfield w 1971 roku wykonał skecz Up je t’aime. Podtrzymując stereotypową opinię o seksualności Brytyjczyków, przedstawiał June, która szturcha chrapiącego Frankiego, szepcząc mu do ucha francuskie słowa, ale w odpowiedzi słyszy jedynie protesty: „Znowu?! Wiesz, która godzina? Co w ciebie wstąpiło, u licha? Chyba to nie piątek, co? Mów po angielsku, kobieto!” i tak dalej. W 1974 oryginalna wersja Jane i Serge’a ukazała się w reedycji, z nowym, seksownym obrazkiem na okładce, co spowodowało, że utwór po raz trzeci znalazł się na listach przebojów – tym razem dotarł do pozycji trzydziestej pierwszej. W następnym roku interpretacja Judge’a Dreada trafiła do pierwszej dziesiątki. Piosenka ciągle żyła jeszcze w latach osiemdziesiątych. Raczej okropna okładka z Gordonem Kaye’em i Vicki Michelle z serialu telewizyjnego Allo, allo, śpiewającymi jako postaci René i Yvette, zdołała się wcisnąć w Top 60. Z kolei lata dziewięćdziesiąte przyniosły dudziarską wersję zespołu The Lothian & Borders Police. Ostatnie w tamtym milenium i pewnie najmniej stosowne wcielenie piosenki to podkład do reklamy w brytyjskiej telewizji – niezbyt erotycznego piwa John Smith’s Bitter. W Stanach Zjednoczonych w 1978 roku piosenka Je t’aime, moi non plus została rozciągnięta w szesnastominutową epopeję przez królową disco Donnę Summer, a następnie Cibo Matto i Sean Len-non umieścili ją na albumie w hołdzie Serge’owi, przygotowywanym przez jazzmana Johna Zorna. Kiedy moja książka poszła do druku, o pozwolenie na nagranie własnej wersji piosenki starała się Madonna, i dostała je, a ponieważ jej pierwotny plan – domniemany duet z Britney Spears – niestety (albo na szczęście) nie doszedł do skutku przez „rozbieżność grafików gwiazd”, podobno zwróciła się do Davida Bowiego, żeby był jej partnerem w przedsięwzięciu. W Australii piosenkę przetłumaczył na angielski Mick Harvey z The Bad Seeds, a zaśpiewali Nick Cave i Anita Lane. Ale to Wielka Brytania tak naprawdę przyjęła utwór na swoje łono – na co Serge ukuł teorię. Podzielił się nią na łamach magazynu „Rock & Folk” w 1971 roku: „Znam osoby z kręgów zbliżonych do księżniczki Małgorzaty, które uważają, że to o sodomii. I nadzwyczajnie ten fakt im się podoba. Może dlatego właśnie jestem w Anglii na miejscu pierwszym”. Można przypuszczać, że źródło „z kręgów zbliżonych do księżniczki Małgorzaty”, to lord Snowdon – alias Anthony Armstrong–Jones, człowiek wymieniony w Un poison violent, c’est ça l’amour z Anny i autor fotografii na przyszłą płytę Serge’a. Snowdon powiedział także Gainsbourgowi, ku jego niebywałej uciesze, że w czasie jednej z jego podróży z żoną na Karaiby orkiestra dęta przysłana na lotnisko na oficjalne powitanie dystyngowanych gości zagrała dwie jedyne sobie znane „brytyjskie” melodie – hymn państwowy i Je t’aime, moi non plus. „Jeszcze teraz kiedy jestem w Anglii – opowiada Jane – taksówkarze zatrzymują się z piskiem opon, kiedy nie mogę się powstrzymać od wyznania, że to ja śpiewałam Je t’aime, moi non plus. Jeden z nich odwrócił się i oznajmił: «Trójkę dzieci, kurwa, zrobiłem przy tej piosence». Miał płytę w domu, a ja tam weszłam i podpisałam się na niej. To historyczne nagranie – ale także skandaliczne, ciągle ktoś to wypomina. Brytyjska prasa od trzydziestu lat raczy mnie tym samym: «Co tam sprośnego nagrałaś, Jane?», a to jest trochę zniechęcające. Ale jeśli mam być z czegoś znana, to czemu nie z tego?”. W chwili powagi Serge stwierdził, że jego hymn na cześć wyzwolenia seksualnego był tak naprawdę piosenką antydymaniową, o rozpaczy i wrodzonej niezdolności do miłości fizycznej. Gdyby Watykan nie zaakceptował tej „niemal liturgicznej” melodii, mogli przynajmniej pochwalić go za słowa, w których nie pozwala sobie na dojście. W każdym razie, żartował, nagranie było za krótkie: „Jeśli chodzi o szczytowanie, trzeba by na to płyty dwunastocalowej”. Nieważne. W wieku czterdziestu jeden lat, po jedenastu latach obecności w biznesie Serge w końcu miał przebój. Wielki przebój. Przebój, który zasługiwał na wyraz uznania. Ponieważ nikt mu takie-go nie dał, udał się do Cartiera i zamówił sobie gwiazdę – żydowską, z platyny. Pierwszy krok ku uwolnieniu się od odrzucenia i upokorzenia lat „odznaki szeryfa”, kiedy Serge miał lat naście. W następstwie sukcesu singla firma fonograficzna bezzwłocznie wysłała album do sklepów: Jane Birkin, Serge Gainsbourg. Nazwisko Jane pierwsze. „On chciał, żebym była gwiazdą; tyle właśnie robił dla ludzi, których kochał” – powiedziała Jane.
“Serge Gainsbourg” – fragment książki