Prezentujemy fragment ciekawej książki, Jest on co prawda już dostępny w internecie, ale autorka zgodziła się, aby wypromować go także naszej stronie.
Książki Katarzny T. Nowak można dostać w księgarni internetowej.
Książka ta to portret pisarki wyłaniający się z opowieści jej starszej córki, dziennikarki, Katarzyny T. Nowak. Jest fascynującym opisem osobowości niebanalnej, niezwykle silnej, twórczej, niepokornej. Przy okazji czytelnik poznaje wiele słynnych postaci życia kulturalnego, krakowskiej bohemy lat 50., 60., 70 – Piotra Skrzyneckiego, Wiesława Dymnego, Zygmunta Koniecznego, Bronisława Chromego, Andrzeja Bursę, Ludwika Jerzego Kerna, Leszka A. Moczulskiego. Wspomnienia rodziny i bliskich osób związanych z Dorotą Terakowską, fragmenty jej listów i książek czynią jej portret bardzo intymnym, ale też niejednostronnym.
Katarzyna T. Nowak, Moja Mama Czarownica, fragment:
W reportażu telewizyjnym, trafnie zatytułowanym „Dwie Doroty”, mama mówiła, że tkwią w niej dwie osoby: pierwsza pilnie śledzi wszystkie newsy prasowe, słucha wiadomości, czyta gazety, pisze ostre felietony. Druga przebywa w zupełnie innej rzeczywistości, jakby po drugiej stronie lustra, gdzie wszystko jest możliwe i gdzie rządzą prawa magii. I te dwie Doroty, ta analizująca chłodno i krytycznie rzeczywistość publicystka i ta druga, która wierzy w magiczne moce, sny i przeczucia, słyszy, jak łabędzie skrzydła śpiewają, a w życiu kieruje się nie rozumem, lecz intuicją – są w niej obecne obok siebie.
Przez wiele lat mama – przynajmniej na pozór – lepiej od śpiewu łabędzich skrzydeł słyszała własny głos. Apodyktyczna, władcza, agresywna, uparta do granic niemożliwości, w ciągłym biegu, nie czuła się dobrze w rodzinnym domu, więc z niego uciekała. Nie pasowała do żadnej szkoły, w każdej było jej za ciasno. Nie wiedziała, jakie studia wybrać. Szukała siebie w szaleńczym stylu życia cyganerii krakowskiej, w Piwnicy pod Baranami, w klubach jazzowych, kabaretach. Wszędzie musiała być pierwsza, jeśli nie najlepsza, to najgorsza. Byleby inna. Próbowała odnaleźć siebie nawet w partii. I w macierzyństwie, które przyszło zbyt wcześnie i od którego też uciekła. I w gazetach, w których koledzy, z powodu nieznośnego charakteru, nazywali ją „ta straszna Terakowska”. Nawet w domu, który stworzyła, bywała straszna.
Obie Doroty od dziecka zgadzały się w jednym: chciały pisać. Łamać konwenanse, burzyć struktury, żyć mocno i z pasją. Aż wreszcie, grubo po czterdziestce, mama przestała uciekać, powoli odnajdywała to, co zgubiła w szaleńczym biegu. Skryta, nie znosząca czułostkowości, zamknięta w sobie, choć otwarta na innych, odkrywała się coraz bardziej w książkach.
Gdybym na co dzień wyrzucała z siebie to wszystko, co we mnie tkwi, nie miałabym już o czym pisać. Ale mam poczucie, że to nieokreślone „coś” w pewnej chwili zgubiłam, rozmieniłam to na drobne, swoim życiem sama temu czemuś zaprzeczałam i musiałam to dopiero odnaleźć w sobie na nowo. Znalazłam to dopiero po czterdziestce i wtedy napisałam pierwsze powieści.
Te książki wywoływały szok wśród jej znajomych, tak bardzo nie pasowały do autorki. Kiedy Alicja Baluchowa, niedługo przed śmiercią mamy, powiedziała jej, że jest taka jak bohaterowie jej książek, ta bardzo się ucieszyła: „Naprawdę???”.
Najpierw przeczytałam Tam gdzie spadają Anioły (wręczyła mi książkę z odręczną dedykacją: „Kaśce, żeby sobie pofrunęła”) – było to jakieś sześć lat temu – i doznałam wstrząsu. Bo nagle okazało się, że ta apodyktyczna, hiperenergiczna i hiperzajęta osoba, która przemyka obok jak huragan, tak naprawdę słucha, widzi i rozumie innych. I jest wewnątrz tak wrażliwa i czuła, jak chropowata na zewnątrz. Znikła złość i bariera, która dzieliła nas przez tyle lat. Skończyło się czekanie: która pierwsza wyciągnie rękę. I tak zaczęłyśmy poznawać siebie… Znalazłam w jej książkach to, czego szukałam. Ona znalazła to, co zgubiła.
Teraz, po jej śmierci, odczytuję te książki inaczej. Już wiem, dlaczego tak starannie zamykała się na wiele godzin w „pokoju komputerowym”, w którym pisała, i spowita dymem papierosowym, z orzeszkami w zasięgu ręki, izolowała się od nas, nawet od Maćka, który w pewnym wywiadzie wyznał rozbrajająco, że cierpi wtedy na chorobę sierocą. Tam odnajdywała się wśród nie zawsze przyjemnych wspomnień, dręczących ją lęków i obsesji, niespełnionych marzeń, nadziei i – przenosiła je na kartki papieru.
Po czym, niejako „oczyszczona”, wychodziła z impetem z pokoju i jak gdyby nigdy nic mówiła: „To co, Maciuś? Może brokuły na kolację?”, mimo że dochodziła druga w nocy.
– Brokuły? Czemu nie? Ale najpierw zerknę, co tam napisałaś – mówił.
– Nie ma mowy – odpowiadała stanowczo. A tata Maciek nie ośmielił się, bez zgody, otworzyć jej komputera. Zajrzał tam tylko raz, po śmierci mamy, ale nawet wtedy, nieporadnie stukając w klawiaturę, powiedział do mnie: „Nie mogę. Czuję się jak złodziej. Zrób to ty, tobie to będzie potrzebne”.
Zrobiłam to więc i… poczułam się głupio, przeglądając jej e-maile i znajdując dziwny plik, zatytułowany „Wierszyki-poradniki”. Nie miałam pojęcia, że pisała takie rzeczy. Zbierała wszystkie listy od i do czytelników, zachowywała w osobnych folderach korespondencję ze znajomymi, ale gdy na skutek awarii komputera bezpowrotnie utraciła część danych, nie odzyskała wszystkiego.
Biografowie opierają się na starych listach, pamiętnikach… Ja nie mogę skorzystać z podobnych źródeł, bo mama niczego takiego nie miała, a jeśli miała, to zniszczyła. Nie rozmawiałyśmy też o przeszłości, o jej dzieciństwie, o przodkach… Żyłyśmy dniem dzisiejszym i przyszłością.
Zatem pisząc tę książkę, opieram się na wywiadach, których udzieliła, na e-mailach, które się zachowały, na rozmowach z ludźmi, którzy ją znali, i na swojej pamięci. Pewne daty, fakty mogą się nie zgadzać, bo przecież pamięć bywa zawodna.
„Nie rób w tej książce żadnych uników”. Postaram się.”
„(…) Na jej pogrzebie puszczono znaną piwniczną piosenkę, którą bardzo lubiła: „Ta nasza młodość”.
– Coraz mniej osób rozumie, o czym naprawdę śpiewa Halina Wyrodek – powiedziała kiedyś. – „Ta nasza młodość, ten piękny czas, ta para skrzydeł zwinięta w nas…”
Rok wcześniej mama została zaproszona na czat na portalu gazeta.pl. Znalazłam zapis tej rozmowy. Oto fragment:
kaczka: Ono, Poczwarka, Anioły to książki ponure, smutne, choć paradoksalnie z przesłaniem optymistycznym. Czy tak Pani widzi świat?
Dorota Terakowska: Mniej więcej tak. Nigdy nie był lepszy. Trzeba nauczyć się żyć w takim, jaki jest, i dostrzegać światło tam, gdzie jest to możliwe. Życie dostajemy tylko jedno i nie wolno go zmarnować na narzekanie na świat.
sandraardnas: Budzi się Pani i dowiaduje, że rozpoczęły się ostatnie godziny w Pani życiu, ale ma Pani jeszcze możliwość wybrać i wykonać jedną czynność. Co Pani wybierze: A) wypalenie papierosa, B) skok na bungy, C) naprawienie jakiegoś błędu?
Dorota Terakowska: Wypalę sobie papierosa.
Co też zrobiła. (…).
Zapraszamy też na stronę autorki: http://katarzynatnowak.wordpress.com/
[…] moja-mama-czarownica-fragment […]