Terry Pratchett, Mort, tłum. Piotr Cholewa, (tyt. org. Mort), [Prószyński Media], Warszawa 2009.
Czasem nawet śmierć potrzebuje wakacji – a na świecie dysku jedynej płaskiej ziemi we wszystkich wszechświatach, kościsty strażnik klepsydr życia uświadamia sobie że tylko jedno może mu dać chwile wytchnienia….
Terry Pratchett, klasyk fantastyki, któż go nie zna? Skończyłam kolejną część Świata Dysku i przyznaję nie bez przyjemności, że ten cykl zagrzał miejsce w moim sercu na dłużej.
Śmierć – stara kostucha z kosą w ręku, ponura, zła i straszna, wszyscy się jej boją, wszyscy przed nią uciekają. No i czego jeszcze. Po pierwsze, Śmierć jest mężczyzną. Po drugie ma zupełnie cielesną, nawet więcej niż cielesną, córkę. Po trzecie mieszka w pięknym domu, a kosę trzyma w stojaku na parasole. Co jeszcze ciekawsze jedną z jego cech (oprócz przeraźliwej chudości oczywiście) jest niebanalne poczucie humoru. Zdziwieni? Taka jest rzeczywistość Świata Dysku, ale… to dopiero początek!
W miasteczku Owcza Wólka, w jeden z dni targowych, na rynku stoją młodzi chłopcy czkający na termin u któregoś z rzemieślników. Wśród nich on – Mort – szesnastoletni chłopak, który sprawia wrażenie, jakby składał się ze zbyt dużej liczby kolan i łokci. Na pierwszy rzut oka widać, że na niczym się nie zna. Ba, z jego oczy wyziera wręcz niepewność skoncentrowana w jednym słowie: kłopoty. Tuż przed północą tajemniczy mężczyzna w ciemnej pelerynie zabiera Morta na naukę zawodu. W ten sposób chłopak staje się terminatorem u Śmierci.
Przysposobienie do zawodu rozpoczyna od najprostszych zajęć by wkrótce zająć się tym, co naprawdę budzi przerażenie – uśmiercaniem, czy może raczej przeprowadzaniem dusz na “drugą stroną”, gdziekolwiek ona się znajduje. Skutkiem kilku sprzyjających okoliczności Mort musi zastąpić Śmierć, gdy ten nic nikomu nie mówiąc postanawia wybrać się na urlop, by zakosztować cielesnych rozkoszy. Jak niedoświadczony i no cóż, niezbyt bystry chłopak poradzi sobie z tym zadaniem? Ubaw po pachy, ingerencja w rzeczywistość, nieumarłe trupy i komedia pomyłek – tak w skrócie opisać można 134 strony przedniej zabawy.
Opowieść zachwyca humorem, dowcipem, ostrym językiem i tym, co u Pratchett’a lubimy najbardziej – kończysz czytać i nadal się uśmiechasz. Myślałam, że po Równoumagicznieniu śmieszniej i ciekawiej nie będzie. O ludzka naiwności! Z każdą częścią Świata Dysku coraz mocniej zastanawiam się nad tym, dlaczego dopiero teraz sięgnęłam po te książki. Jedyne co mam na swoje usprawiedliwienie to stare porzekadło: “lepiej późno niż wcale”. Żeby nie powielać mojego błędu, czytacze kochani, kto jeszcze nie zna Świata Dysku marsz do księgarni!
Hehe, a ja choć czytam sporo fantastyki to jakoś nie miałem okazji czy też chęci by sięgnąć do tego cyklu. Może mnie przeraża fakt, że jak już zacznę to zbankrutuję?