Andrzej Pilipiuk, Aparatus, [Fabryka Słów], Lublin 2011
Andrzej Pilipiuk, urodzony w 1974 roku, archeolog z wykształcenia, z zamiłowania pisarz i publicysta. Pierwsze dzieła autora narodziły się w jego głowie kiedy miał zaledwie lat kilkanaście. Z Fabryką Słów wydał już 25 książek. Szczególnie rozpoznawalny stał się dzięki cyklowi o egzorcyście bimbrowniku. Laureat wielu nagród, w tym także Zajdla, zarówno za powieści jak i opowiadania. Jeden z najlepiej poczytnych współczesnych pisarzy oraz najbardziej aktywny w swoim literackim fachu. Słynie z bardzo dobrego kontaktu ze swoimi fanami.
Znając w pełni i dobitnie dorobek książkowy Andrzeja Pilipiuka mogę bez wyrzutów sumienia zagwarantować, że każde jego kolejne dzieło stanie się pozycją obowiązkową dla ceniącego się czytelnika literatury fantastycznej. Aparatus nie stanowi wyjątku. Gdy pojawiły się pierwsze zapowiedzi kolejnego zbioru opowiadań wolnych od Jakuba Wędrowycza, już wiedziałem, że ozdobi mój osobisty regał z książkami.
Tym razem autor podaje nam osiem opowiadań. Pierwsze z nich to Za kordonem. Lwów. Tutaj autor lekko nas rozgrzewa, pokazuje mniej więcej, jaki motyw będzie przeplatał się przez wszystkie opowiadania. Głównym bohaterem jest porucznik Zygmunt Winnicki, Polak bez ojczyzny, który dostaje propozycję zostania szpiegiem. Jego zadanie polega na zniszczeniu pewnej maszyny – tajemniczego źródła bezustannie płynącej energii.
Kolejny w kolejce jest Ostatni Biskup. Tutaj, ku uciesze wielu, spotkamy pana Skórzewskiego. Doktor musi spełnić ostatnie życzenie umierającego biskupa i znaleźć mistyczny klasztor Kiżlak. Musi pokonać nie tylko zawiłe symbole otrzymanej mapy, ale także własne zwątpienie w jego istnienie. Fabuła dosyć prosta, ale równocześnie zwięzła, ciekawa, z interesującym zakończeniem.
Trzecim opowiadaniem jest Ośla opowieść. Bohaterowie odkrywają zaskakującą hybrydę, która wyginęła kilkaset lat temu – połączenie osła z… człowiekiem. Jak dla mnie najsłabszy punkt całego zbioru, w porównaniu z całością chyba najmniej wciągający.
Następnie napotykamy tytułowego Aparatusa. Pewien kolekcjoner antyków znajduje na bazarze tajemniczy przedmiot, którego działania nie jest w stanie określić ani sprzedający, ani kupujący. Kolekcjoner przeczuwa jednak, że pod metalową, wypełnioną malutkimi przekładniami i zębatkami kopułą w kształcie sześcianu, kryje się coś niezwykłego. Tutaj, przez całe opowiadanie, narasta interesująca atmosfera nieznanego, czytelnik zastanawia się, czym jest owy przedmiot. Oczekuje aż zaraz coś wybuchnie, zabłyśnie bądź zmieni swoją postać. Jednak nagle opowiadanie dobiega końca a my… czujemy lekki niedosyt, bowiem wątek zasługiwał na zdecydowanie bardziej twórcze zakończenie. Ale i tak nie jest źle. Opowiadanie stanowi punkt kulminacyjny, później jest tylko lepiej…
Numerem pięć jest Choroba białego człowieka. Co z kolei stanowi dla mnie mały diamencik całej książki. Garstka rządnych przygody i odkryć archeologicznych studentów wyrusza na Ziemię Franciszka Józefa. Ku swojej uciesze odkrywają stary grób. Zaślepieni podekscytowaniem, nie zważają na ewentualne konsekwencję odkopują zawartość mogiły i …słuch po nich ginie. W misję ratunkową wyrusza krewny jednego z nich. Z pomocą Skórzewskiego docierają na ową Ziemię i poznają brutalną prawdę. Klimat opowiadania jest wyśmienity, ciągła niewiadoma przeplata się między kolejnymi przygodami, co dodaje całości pikanterii. Podczas fabuły dzieje się naprawdę wiele, a do tego dochodzi zaskakująca końcówka. Zdecydowanie numer jeden.
Kolejny punkt literackiego show to Staw. Polska za czasów okupacji. Niemiecki żołnierz, miłośnik fauny i flory, żądny nowych odkryć, zaciekawia się stawem sąsiadującym z warszawskimi Łazienkami, za sprawą dziwnie wyglądających karpi. Wkrótce okazuje się, że ryby nie są zwykłymi zwierzętami, a co więcej, mają wiele wspólnego z parkowymi wiewiórkami. Opowiadanie może czasem groteskowe, ale za to niezwykle ciekawe, pochłaniające, trzymające w napięciu oraz co najważniejsze – szalenie tajemnicze.
Księgi drzewne to przedostatnia pozycja w spisie treści. Główny bohater urzeczony przypadkowo zdobytymi skrzypcami, postanawia odnaleźć drzewo, z którego zostały one zrobione. Z czasem dowiaduje się, że nie będzie to łatwe zadanie… Ogólnie opowiadanie ma charakter ciągłej gonitwy za marzeniem. Zaznacza, że nie tylko rzeczy materialne wchodzą w skład szczęścia, ważne są także wyższe wartości. Może mało fantastyki w fantastyce, ale całkowicie nie przeszkadza to opowiadaniu na odstępstwo od pozostałego poziomu.
Na koniec zostaje nam Dzwon wolności. Jedyne opowiadanie, które miałem okazję spotkać na swojej drodze po raz drugi, niemniej mimo to nie mogłem pozwolić sobie na zaniechanie lektury. Tutaj mamy do czynienia z gęsto rozsianą atmosferą zjawisk paranormalnych. Ze znanych nam bohaterów ponownie spotykamy Pawła Skórzewskiego. Tym razem doktor wysłany zostaję nad Morze Białe, gdzie profilaktycznie zaszczepia mieszkańców przed ospą. Z czasem zostaje zapoznany z miejską legendą o Dzwonie Wolności, który niegdyś został zakopany w pobliskich lasach. Jego dźwięk ma zwiastować koniec panowania carów… Z początku sceptycznie podchodzący do legendy Skórzewski zmienia zdanie za sprawą dziwnego odkrycia podczas wycinki drzew.
Całość stanowi chyba mój ulubiony, wolny od Jakuba Wędrowycza, tom opowiadań „Wielkiego Grafomana”. Aparatus aż kipi od szalonej przygody, przypomina nam jak ważna w życiu każdego z nas jest historia. Uczy nas, że nie wolno o niej zapominać ani lekceważyć. Tom ukazuje miłość autora do archeologii, do odkrywania dawnych tajemnic naszego globu, które nie zawsze słyną w zapisach jako fakty. Pilipiuk, moim zdaniem, wyraża tutaj siebie w stu procentach. Mamy do czynienia nie tylko z jego mistrzowską ręka pisarską, ale także z jego duszą i pragnieniami.
Bez cienia wątpliwości daje 9,5/10 i polecam generalnie wszystkim, którzy szukają lektury na wczesne zimowe wieczory.