Wieści

Słysząc hasło „panienka z okienka”, zaraz mam na ustach odzew „tajemnicza twarz, czyli dupa w lufciku”.

Marta Kisiel

Marta Kisiel, to ona powołała do życia Licho, zbudowała Lichotkę i zmaterializowała Szczęsnego. O pomysłach, twórczości i niemowlęciu rozmawia z serwisem Kocham Książki.

Kocham Książki: Witam. Debiutowała Pani w Fahrenheicie w 2006 roku opowiadaniem Rozmowa dyskwalifikacyjna. Później kolejne publikacje, aż w końcu powieść Dożywocie. Jakie to uczucie wydać swoją pierwszą książkę?

Zachwycające i przerażające jednocześnie. Zachwycające, bo to zwieńczenie marzeń i pracy. Przerażające, bo rodzi pewne zobowiązania. I oczekiwania, którym można przecież nie sprostać, prawda? A te oczekiwania są, o czym miałam niedawno okazję się przekonać, zetknąwszy się osobiście ze swoimi czytelnikami na targach książki w Katowicach. Ha, że ci czytelnicy naprawdę istnieją, to dopiero mnie zaskoczyło! Wcześniej postrzegałam ich raczej w kategoriach bytów wirtualnych albo czegoś w rodzaju Yeti – ponoć istnieje, ale nikt go nie widział. A ja zobaczyłam, posłuchałam, pogadałam, uśmiałam się do łez i trochę mi poziom przerażenia podskoczył. Ale zachwytu też, rzecz jasna. Inspirujące przeżycie.

Podobno namiętnie czytuje Pani fantastykę. Czy miało to jakiś wpływ na zakotwiczenie własnej twórczości właśnie w tym gatunku?

Powiedziałabym raczej, że namiętnie czytam. Kropka. Był taki moment, gdzieś między maturą a czwartym rokiem studiów, kiedy po fantastykę nie sięgałam wcale, mimo że zaczytywałam się nią pół podstawówki i całe liceum. Może miałam przesyt? Teraz na przykład czytam bardzo dużo literatury faktu, przygodowej, klasyki czy kryminałów. Fantastyka stanowi nawet nie połowę moich lektur, najlepiej widać to po liście tegorocznych świątecznych życzeń. Natomiast konwencji w żaden świadomy sposób nie wybierałam. Zwyczajnie przychodzą mi do łba takie, a nie inne historie, nie mam na to żadnego wpływu. Kiedyś nawet plątała mi się pod deklem poezja, na szczęście dla ludzkości plotłam wierszem wyłącznie do szuflady i bardzo szybko mi przeszło. Bo to straszna poezja była…

Licho zaliczyło swój debiut w opowiadaniu. Czy podobnie będzie z Sokółkiem? Planuje Pani rozwinięcie opowiadania Nawiedziny w powieść?

Rany jeża, a już myślałam, że Sokółek poszedł się bujać i przepadł bez wieści, kiedy na horyzoncie pojawiło się Licho. Super, że ktoś go jeszcze pamięta. Licho doczekało się wersji pełnowymiarowej, ponieważ przy pisaniu pierwszego opowiadania zgromadziłam tyle materiału, że po prostu musiałam coś z tym zrobić, inaczej bym pękła. Sokółek był od początku historią jednorazową, zamkniętą. Nie planuję kontynuacji, nie widzę w tym opowiadaniu takiego potencjału.

Dożywocie, strona 175 – impreza na drzewie to jeden z kilku(nastu) moich ulubionych fragmentów. Zastanawiam się skąd bierze Pani pomysły, skąd czerpie inspiracje.

Głównie z mojego wrodzonego upodobania do absurdu, ale do napisania tej akurat sceny przypadkiem zainspirowała mnie moja przyjaciółka, między innymi z tego powodu wymieniona w dedykacji. Nie pamiętam już, co takiego powiedziała, ale momentalnie przed oczyma duszy stanęło mi ubzdryngolone Licho. Nie mogłam tego nie wykorzystać. Lubię absurd, lubię skojarzenia, im dziwaczniejsze i bardziej nietypowe, tym lepiej. Słysząc hasło „panienka z okienka”, zaraz mam na ustach odzew „tajemnicza twarz, czyli dupa w lufciku”. Pojęcia nie mam, skąd mi się to wzięło, ale to silniejsze ode mnie. A czy może być coś bardziej absurdalnego niż pijany anioł stróż albo uduchowiony do bólu romantyczny panicz, który postanawia odkryć, czym jest seks?

Często pytamy autorów o pierwowzory postaci, ale mając przed oczyma wyobraźni Licho, Szczęsnego i Krakersa zastanawiam się, czy chcę wiedzieć. Zaryzykuję jednak 🙂 Czy postaci w Pani powieści mają swoje pierwowzory w rzeczywistości?

Szczęsny ma rodowód stricte literacki, to taki nieszczęśliwy romantyczny kochanek w pigułce, tylko bardziej. Krakers z kolei wziął się głównie z przekomicznego Necronomiconu, który wywarł na mnie niezatarte wrażenie. Za to Licho ma w sobie trochę ze mnie, chociażby alergię na pierze, a trochę ze znanego mi osobiście wcielenia chaosu, które swego czasu przydzwoniło mi patelnią. Krótko mówiąc, Licho wzięło się z życia. Brzmi absurdalnie, prawda?

Przerażające 😉 Teraz z innej beczki. Postępująca digitalizacja upomina się o książki. Pani zdaniem jest ona w stanie zagrozić tradycyjnym, drukowanym książkom?

Z biegiem czasu na pewno odbierze im część czytelników, może nawet sporą, ale czy nazwałabym to od razu zagrożeniem? Swego czasu ruchoma czcionka wyparła druk drzeworytniczy, a nikt dzisiaj nie traktuje tego w kategoriach katastrofy. Oczywiście, dla kogoś przywiązanego do materialnej postaci książki, zapachu papieru czy farby drukarskiej i szelestu kartek książka elektroniczna, e-book, to nie książka, tylko dziwoląg. I dla takich ludzi wciąż będą się ukazywać książki drukowane. Osobiście nie przepadam za czytaniem z ekranu, a regały pełne książek uważam za najpiękniejszy widok na świecie, ale doceniam wygodę e-booków i czytników, chociażby pakując tony lektury na wakacje i mierząc się z odwiecznym dylematem: wezmę mniej, żeby było lżej, to mi zabraknie, wezmę więcej, to za Chiny ludowe draństwa nie udźwignę. Tu przewaga czytnika jest oczywista. Natomiast e-booki nie wyprą książek tradycyjnych, póki będą w tej samej lub przybliżonej cenie. Jeżeli mam do wyboru wydanie elektroniczne i drukowane w tej samej cenie, to kupuję drukowane, bo wiem, za co tyle płacę – właśnie za ów druk. Za materialną, miłą dla oka postać.

Zastanawiamy się czasem nad kondycją polskiej fantastyki, tyle się dzieje… Mamy jeszcze na co czekać? A może najlepsze już za nami?

Staram się być w miarę na bieżąco z nowościami, głównie po to, żeby podsunąć coś ciekawego teściowi, który fantastykę kupuje i czyta chyba na tony, lecz nie analizuję kondycji polskiej fantastyki. Bo i po co? Jest wybór? Jest. Każdy znajdzie coś dla siebie? Znajdzie. Coś o wampirach, o wróżkach, o wiedźmach, o lotach w kosmos, o aniołach, o smokach, o zombie, fantasy, science fiction, horror, rozmaite hybrydy gatunkowe, teksty lepsze lub gorsze, mniej lub bardziej ambitne – do wyboru, do koloru. Jako rzekł niejaki Feliks W. Kres: „Książki są dla ludzi, mają służyć do czytania”. Póki taki ludź jak ja ma co czytać, ma z czego wybierać, a to coś lekkiego, a to coś ciężkiego, póty nie zgłaszam zastrzeżeń do kondycji polskiej fantastyki. Czasami się tylko śmieję, jak czytam czy słyszę narzekania, że wychodzi za dużo fantastyki lekkiej, łatwej i przyjemnej, a za mało ambitnej, filozoficznej – lub na odwrót. A co komu do domu, jak chata nie jego? Jeden lubi ogórki, drugi ogrodnika córki. Każdy prędzej czy później trafi na coś dla siebie, na ciekawą książkę, obiecującego autora. Moim zdaniem lepiej być nie może.

Przeprowadzane na bieżąco badania wskazują na to, że Polacy czytają coraz mniej. Jaka byłaby Pani recepta na uczynienie czytania książek modnym?

Obawiam się, że czytanie nigdy nie będzie modne, bo wymaga zbyt wielkich nakładów czasu i wysiłku intelektualnego. Skupienia. Uruchomienia zardzewiałej wyobraźni. A życie oferuje mnóstwo innych, o wiele łatwiejszych w odbiorze form rozrywki. Bardziej dynamicznych. Można poświęcić półtorej czy dwie godziny na nawet najbardziej bzdurny film czy grę komputerową, ale na lekturę? Której w dodatku w tak krótkim czasie raczej się nie ukończy? To ponad siły przeciętnego zjadacza chleba, nieprzyzwyczajonego do czytania książek czy w ogóle do myśli, że czytanie może być rozrywką, przyjemnością. I tu jest pies pogrzebany – czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. A przeciętna młoda skorupka głównie ślęczy z obowiązku nad lekturami szkolnymi, których w większości nie rozumie już na poziomie literalnym, językowym, nie mówiąc już o głębszym sensie, a potem wkuwa, że Słowacki zachwyca, chociaż nie zachwyca, no to jak ma nasiąknąć miłością do książek? Ktoś musi tej skorupce wskazać drogę, zastanowić się i podsunąć coś ciekawszego, bardziej przystępnego, bardziej odpowiadającego zainteresowaniom, pomału, z głową kształtować w niej nawyk czytania. Tyle że trzeba to robić indywidualnie, nie hurtem. Co się sprawdzi w jednym przypadku, w drugim zakończy się porażką. Jednej, uniwersalnej recepty niestety nie ma.

Ma Pani jakiś pomysł na powieść lub opowiadanie, którego nie było czasu zrealizować albo rozwinąć?

Ha, ja mam przede wszystkim pomysły, których nie było czasu zrealizować… Póki co skrzętnie notuję, rozwijam, uzupełniam, no i czekam, może kiedyś ten czas w końcu znajdę.

Co oprócz czytania i pisania zajmuje Pani czas?

Rok temu powiedziałabym, że praca zawodowa. A teraz dzieć osobisty, nad wyraz absorbujący. I praca w nielicznych wolnych chwilach.

Ilekroć spojrzę na stojące na półce Dożywocie, zastanawiam się kiedy i czy w ogóle będzie kontynuacja. Zasięgnę więc informacji z pierwszej ręki 😉 Będzie?

Jakiś czas temu coś mnie podkusiło. No, nie coś, tylko Stawecki, Tomasz Stawecki, wspominając na Fabrycznym profilu na Facebooku o tej nieszczęsnej wyczekiwanej kontynuacji, więc sobie zażartowałam. Mniej więcej tak: „Zadomowiwszy się na dobre, Konrad i Puk dziarsko biorą się do roboty, czego efektem są narodziny Straszliwej Krzyżówki Genetycznej. Licho uczy się zmieniania pieluch w sposób twórczy, Krakers modyfikuje mleko modyfikowane, a Rudolf Valentino z zapałem tłumaczy temu najmłodszemu stworu w rodzinie, że raczkowanie to pikuś w porównaniu z rozkoszami destrukcyjnego kicania…” Oj, musiałam się potem gęsto tłumaczyć… Nie, kontynuacji nie będzie, wolę się skupić na nowych historiach i nowych bohaterach.

Jakie książki najchętniej Pani czyta? Ulubiony autor i ulubiona książka Marty Kisiel to…?

Słowacki, rzecz jasna! Poza nim nie mam jednego ulubionego autora, choć z fantastyki bardzo lubię Pratchetta, Grzędowicza, Pacyńskiego, Rafała Dębskiego… Długo by wymieniać. Naprawdę długo, jeśliby wyjść poza fantastykę. A jakie książki czytam najchętniej? Oczywiście ciekawe! Ostatnio pochłonęłam serię o Lily Bard autorstwa Charlaine Harris, teraz czytam trochę literatury faktu do kolejnej powieści, a potem wezmę się za Cmentarz w Pradze Eco i kryminały Marcina Wrońskiego. Mniam!

Na koniec pytanie, które pada pewnie w każdym wywiadzie. Jakie ma Pani plany pisarskie na najbliższe miesiące i lata?

Umiarkowanie ambitne. Właśnie w żółwim tempie pracuję nad nową powieścią. Dwa pomysły, z których jeden jakiś czas temu już zaczęłam realizować, niespodziewanie połączyły mi się w jeden i wyszła z tego całkiem ciekawa historia. Będzie i straszno, i romantycznie, i śmiesznie, choć może już nie aż tak absurdalnie jak w Dożywociu. Mam mnóstwo zapału, pomysłów i materiałów, ale też niemowlę na podorędziu. A z niemowlęciem trudno się pisze. Zwłaszcza jak wyrywa shift z klawiatury.

Dziękujemy bardzo za rozmową. Życzymy sukcesów zawodowych, osobistych i odrobiny więcej czasu wolnego 🙂 Pozdrawiamy.

About the author

Ioannes Oculus

I am addicted to languages, both modern and ancient. No language is dead as long as we can read and understand it. I want to share my linguistic passion with like minded people. I am also interested in history, astronomy, genealogy, books and probably many others. My goals now are to write a novel in Latin, a textbook for Latin learners, Uzbek-Polish, Polish-Uzbek dictionary, modern Uzbek grammar and textbook for learners. My dream is to have a big house in UK or USA where I could keep all my books and have enough time and money to achieve my goals.

1 Comment

  • Przypadkiem “wpadłem” na ten wywiad, przeczytałem z dużym zainteresowaniem – szczególnie po niedawnym, powtórnym przeczytaniem Dożywocia. No i wielka szkoda że Autorka nie zamierza napisać kontynuacji… . Moja Żona i ja jesteśmy niepocieszeni nie wiedząc co dalej z Lichem, Krakersem i innymi. A może jednak? Pani Marto?
    Dziękujemy za Dożywocie i pozdrawiamy

Leave a Comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.