Wieści

“Królewska krew. Wieża elfów”, Michaela J. Sullivana – fragment

Michael J. Sullivan, "Królewska krew. Wieża elfów"

Michael J. Sullivan, "Królewska krew. Wieża elfów"

18 października będzie miała miejsce premiera książki “Królewska krew. Wieża elfów” Michaela J. Sullivana.

Sullivan stosuje najlepszy zabieg pozwalający ożywić świat klasycznej fantasy – przyprawia go szczyptą powieści łotrzykowskiej. Przygody dwóch niecnych, acz sympatycznych dżentelmenów, złodziei do wynajęcia, wpadających w kolejne tarapaty, i intrygi sięgające tronów, walki o władzę oraz pradawnej magii, to doskonała, bezpretensjonalna rozrywka.

Jarosław Grzędowicz, autor cyklu „Pan Lodowego Ogrodu”

Zapowiada się ciekawa lektura, a dla tych, którzy nie potrafią się doczekać serwujemy fragment powieści!

Rozdział 1

Skradzione listy

W ciemności Hadrian niewiele mógł dostrzec, ale słyszał trzask gałązek, chrzęst liści i szelest trawy. Zorientował się, że napastników jest kilku, więcej niż trzech, i że się zbliżają.

– Niech żaden z was się nie rusza – rozkazał szorstki głos dobiegający z mroku. – Mierzymy do was z łuków i zabijemy was w siodłach, jeśli spróbujecie uciekać.

Hadrian zauważył jedynie niewyraźny ruch wśród nagich gałęzi.

– Po prostu trochę was odciążymy. Nikomu nie musi się stać krzywda. Wykonujcie moje polecenia, jeśli wam życie miłe, bo inaczej zginiecie.

Hadrian czuł ucisk w dołku, ponieważ wiedział, że to jego wina. Zerknął na Royce’a, który siedział na siwku obok niego z twarzą ukrytą pod kapturem. Przyjaciel pochylił głowę i lekko nią pokręcił. Hadrian nie musiał widzieć wyrazu jego twarzy, by wiedzieć, co Royce myśli.

– Przepraszam – powiedział.

Royce nie odpowiedział i dalej kręcił głową.

Z przodu drogę zagradzała im ściana wzniesiona ze świeżo ściętych krzewów. Za plecami mieli długi pusty trakt skąpany w blasku księżyca. W zagłębieniach i parowach zebrała się mgła, w oddali szumiał strumyk. Znajdowali się na starej południowej drodze przypominającej tunel wyrąbany pośród lasu. Zwisające nad nią smukłe gałęzie dębów i jesionów trzeszczały teraz na zimnym jesiennym wietrze. Od najbliższego miasta dzielił ich dzień drogi i Hadrian nie przypominał sobie, by ostatnio mijali jakieś gospodarstwo. Byli zdani na siebie – na tym odludziu, w jednym z tych miejsc, gdzie ciał się nigdy nie znajduje.

Szelest deptanych liści robił się coraz głośniejszy, aż w końcu w wąskim pasie światła księżyca ukazali się złodzieje z obnażonymi mieczami. Hadrian naliczył czterech. Mieli szorstkie, nieogolone twarze i szorstkie ubrania ze skóry i wełny – poplamione, znoszone i brudne. Jedyna wśród nich dziewczyna trzymała łuk z naciągniętą cięciwą, celując prosto w nich. Tak jak kompani nosiła spodnie i buty z cholewami. Miała splątane włosy i była cała ubłocona, jakby sypiali w ziemiankach.

– Chyba nie mają dużo pieniędzy – ocenił ich mężczyzna ze spłaszczonym nosem.

Przewyższał Hadriana wzrostem o kilka centymetrów i był największym członkiem bandy. Miał gruby kark i ręce jak bochenki. Wydawało się, że rozcięcie na jego dolnej wardze pochodzi z tego samego okresu co złamanie nosa.

– Ale mają torby z ekwipunkiem – zauważyła dziewczyna.

Tembr jej głosu zaskoczył Hadriana. Była młoda i mimo tego całego brudu ładna, prawie jak dziecko, lecz mówiła tonem agresywnym, a nawet wrednym.

– Tylko patrzcie, co tu mają. Po co tyle sznura?

Hadrian nie wiedział, czy pytanie było skierowane do niego, czy jej kompanów. W każdym razie nie zamierzał odpowiadać. Zastanawiał się, czy nie zażartować, ale dziewczyna nie wyglądała na taką, którą można oczarować komplementem i uśmiechem. Na dodatek teraz celowała w niego, a jej ręka mogła już być zmęczona.

– Zamawiam wielki miecz, który ten tu ma na plecach – oświadczył płaskonosy. – Będzie w sam raz dla mnie.

– Ja wezmę jego pozostałe dwa – oznajmił napastnik z blizną, która zaczynała się na brodzie, biegła lekko na skos przez policzek i mostek nosa i kończyła się nad okiem.

Dziewczyna skierowała strzałę na Royce’a.

– Ja chcę pelerynę tego małego. Będę ładnie wyglądać w takim eleganckim czarnym kapturze.

Stojący najbliżej Hadriana mężczyzna z głęboko osadzonymi oczami i spaloną od słońca skórą wydawał się najstarszy z nich. Zrobił krok w jego stronę i chwycił konia za wędzidło.

– A teraz uważaj. Sprzątnęliśmy masę ludzi na tej drodze. Głupich, którzy nie chcieli słuchać. Nie chcesz być głupi, co?

Hadrian pokręcił głową.

– Dobra. To teraz rzućcie broń – rozkazał złodziej – i złaźcie z koni.

– Co ty na to, Royce? – spytał Hadrian. – Może dajmy im trochę grosza, żeby nikomu nie stała się krzywda.

Royce podniósł głowę i spojrzał spod kaptura. W jego oczach płonął gniew.

– Nie chcemy przecież kłopotów, prawda?

– Mnie lepiej nie pytaj o zdanie – odpowiedział Royce.

– A więc nie ustąpisz?

Cisza. Hadrian znów pokręcił głową i westchnął.

– Dlaczego musisz wszystko tak utrudniać? To nie są źli ludzie, tylko biedni. Kradną, żeby mieć na chleb dla rodziny. Jak możesz im tego żałować? Nadchodzi zima, a czasy są ciężkie. – Spojrzał na złodziei. – Mam rację?

– Ja nie mam rodziny – odpowiedział płaskonosy – a większość pieniędzy przepijam.

– Nie ułatwiasz sprawy – ostrzegł go Hadrian.

– Nawet nie próbuję. Albo zrobicie, co każę, albo wypatroszymy was na miejscu – oznajmił i w celu podkreślenia groźby wyjął zza pasa długi sztylet i przeciągnął nim ze zgrzytem po ostrzu swojego miecza.

Zimny wiatr wył wśród drzew, targając gałęziami i zrywając listowie. Czerwonozłote liście fruwały i wirowały, gnane podmuchami wzdłuż wąskiego traktu. Gdzieś w mroku odezwała się sowa.

– Może damy wam połowę naszych pieniędzy? Moją połowę. W ten sposób nie będziecie całkowicie stratni.

– Nie prosimy o połowę – rzekł rabuś trzymający wierzchowca Hadriana. – Chcemy wszystko, razem z tymi końmi.

– Chwileczkę. Zabieranie niewielkich pieniędzy to nic złego, ale kradzież koni? Jeśli was złapią, zawiśniecie. A zapewne wiecie, że zgłosimy napad w najbliższym miasteczku.

– Pochodzicie z północy, tak?

– Tak, wczoraj wyjechaliśmy z Medfordu.

Złodziej skinął głową i Hadrian zauważył mały czerwony tatuaż na jego szyi.

– Widzicie, to jest wasz problem. – Na jego twarzy pojawił się wyraz współczucia, co sprawiało, że wydawał się jeszcze groźniejszy. – Pewnie jedziecie do Colnory. To ładne miasto. Mnóstwo sklepów. Mnóstwo wyfiokowanych bogaczy. Mnóstwo interesów i mnóstwo podróżnych na tej drodze, przewożących najróżniejsze towary na sprzedaż dla gogusiów. Ale chyba jeszcze nie byliście na południu, co? W Melengarze król Amrath każe żołnierzom patrolować drogi. Ale tu, w Warric, jest trochę inaczej.

Płaskonosy podszedł bliżej i oblizał rozciętą wargę, przyglądając się mieczowi na plecach Hadriana.

– Chcesz powiedzieć, że kradzież jest legalna?

– Nie, ale król Ethelred mieszka w Aqueście, a to strasznie daleko stąd.

– A hrabia Chadwick? Nie zarządza tymi ziemiami w imieniu króla?

– Archie Ballentyne? – Na wspomnienie tego nazwiska pozostali złodzieje zachichotali. – Archie ma gdzieś, co się dzieje z prostym ludem. Jest za bardzo zajęty dobieraniem sobie fatałaszków. – Rabuś uśmiechnął się szeroko, ukazując pożółkłe krzywe zęby. – Więc rzućcie miecze i złaźcie z koni. Potem możecie iść do zamku Ballentyne’ów, zapukać do drzwi starego Archiego i przekonać się, co postanowi. – Kolejna salwa śmiechu. – Jeżeli to miejsce nie wydaje się wam najlepsze na rozstanie ze światem, to róbcie, co każę.

– Miałeś rację, Royce – przyznał Hadrian zrezygnowanym głosem. Odpiął pelerynę i przewiesił przez siodło z tyłu. – Powinniśmy zjechać z drogi, ale przecież jesteśmy na kompletnym odludziu. Jakie mieliśmy szanse?

– Zważywszy, że teraz nas okradają, to chyba całkiem spore.

– Co za ironia. Riyria ofiarą rabunku. To prawie zabawne.

– Wcale nie zabawne.

– Powiedziałeś „Riyria”? – spytał złodziej trzymający konia Hadriana i ten przytaknął, zdjął rękawice i zatknął je za pas.

Mężczyzna puścił wędzidło i zrobił krok do tyłu.

– Co się dzieje, Will? – spytała dziewczyna. – Co to jest Riyria?

– Tak się zwie dwóch ludzi w Melengarze. – Spojrzał w stronę pozostałych i trochę zniżył głos. – Mam tam znajomych, pamiętasz? Mówią, że dwóch facetów, którzy się nazywają Riyria, pracuje poza Medfordem i że kazali mi zejść sobie z drogi, gdybym ich kiedykolwiek spotkał.

– To jak myślisz, Will? – spytał rabuś z blizną.

– Może powinniśmy usunąć krzaki i pozwolić im przejechać.

– Co? Czemu? Nas jest piątka, a ich tylko dwóch – zauważył płaskonosy.

– Ale to Riyria.

– Co z tego?

– Moi koledzy na północy nie są głupi i radzili wszystkim trzymać się z dala od nich. Nie są też strachliwi. Więc jeśli każą ich unikać, to nie bez powodu.

Płaskonosy znów spojrzał na nich krytycznie.

– Dobra, ale skąd wiecie, że to są właśnie ci dwaj? Wierzycie im na słowo?

Will skinął w kierunku Hadriana.

– Popatrz na jego miecze. Człowiek z jednym mieczem może umieć się nim posługiwać, ale równie dobrze i nie. Z dwoma mieczami raczej nie ma pojęcia o sztuce walki, ale chce, żebyś myślał inaczej. Ale ktoś z trzema mieczami… To spory ciężar i nikt nie dźwiga z sobą tyle żelastwa, jeśli nie zarabia nim na życie.

Hadrian zgrabnym ruchem dobył dwa miecze przypięte po swoich bokach. Obrócił rękojeść jednego w dłoni.

– Muszę dać do wymiany uchwyt. Znów zaczyna się strzępić. – Spojrzał na Willa. – Możemy zaczynać? Zdaje mi się, że zamierzaliście nas obrabować.

Rabusie spojrzeli niepewnie po sobie.

– Will? – spytała dziewczyna wciąż z naciągniętym łukiem w dłoniach, ale teraz wyglądająca na znacznie mniej pewną siebie.

– Usuńmy krzaki z drogi i dajmy im przejechać – postanowił Will.

– Na pewno? – spytał Hadrian. – Ten miły jegomość z przetrąconym nosem wydaje się zdecydowany chwycić za miecz.

– W porządku – zgodził się płaskonosy, spojrzawszy na klingi Hadriana, kiedy wypolerowana stal błysnęła w świetle księżyca.

– Skoro jesteście pewni.

Wszyscy rabusie skinęli głowami i Hadrian schował broń.

Will wbił swój miecz w ziemię i idąc pospiesznie do tarasującej drogę zapory z gałęzi, przywołał skinieniem pozostałych.

– Źle się do tego zabieracie – oznajmił głośno Royce.

Złodzieje się zatrzymali i podnieśli z niepokojem głowy. – Nie chodzi o uprzątnięcie krzaków, tylko napad. Wybraliście ładne miejsce, przyznaję. Ale powinniście nas zajść z obu stron.

– I, Williamie… bo masz na imię William, prawda? – spytał Hadrian.

Mężczyzna skrzywił się i przytaknął.

– Williamie, większość ludzi jest praworęczna, więc należy zachodzić ich z lewej strony. To postawiłoby nas w niekorzystnym położeniu, bo musielibyśmy uderzać w niewygodnej pozycji. A łucznicy powinni być z prawej strony.

– I dlaczego tylko jeden łuk? – spytał Royce. – Mogłaby trafić tylko jednego z nas.

– Nawet tego by nie mogła – zaprzeczył Hadrian. – Zauważyłeś, jak długo trzymała napiętą cięciwę? Albo jest niewiarygodnie silna – w co wątpię – albo to łuk własnej roboty, z lichego drewna i strzała z niego nie poleci nawet na metr. Robiła to tylko na pokaz. Wątpię, czy kiedykolwiek wypuściła z niego strzałę.

– Właśnie że tak – odparła. – Świetnie strzelam.

Hadrian pokręcił głową, patrząc na nią z uśmiechem.

– Trzymałaś palec wskazujący na wierzchu promienia, słonko. Gdybyś puściła strzałę, lotki otarłyby ci się o niego i trafiłabyś wszędzie, tylko nie tam, gdzie celowałaś.

Royce skinął głową.

– Kupcie kusze. Następnym razem nie wychodźcie z ukrycia i wbijcie po kilka bełtów w pierś każdej z ofiar. Ta cała gadanina to głupota.

– Royce! – skarcił go Hadrian.

– No co? Zawsze powtarzasz, że powinienem być milszy dla ludzi. Staram się być pomocny.

– Nie słuchajcie go. Jeżeli chcecie rady, to budujcie lepsze przeszkody.

– Tak, następnym razem zatarasujcie drogę drzewem – potwierdził Royce i wskazując ręką gałęzie, dodał: – To jest żałosne. I na litość Maribora, zasłońcie twarze. Warric to niezbyt duże królestwo i ludzie mogą was zapamiętać. Być może Ballentyne nie pofatyguje się, żeby was ścigać za kilka drobnych rozbojów na gościńcu, ale pewnego dnia wejdziecie do gospody i ktoś wam wbije nóż w plecy. Byłeś w Szkarłatnej Ręce, prawda? – zwrócił się Royce do Williama.

Ten drgnął zaskoczony i puścił gałąź, którą właśnie odciągał.

– Nikt o tym nie wspominał – powiedział.

– Nie było potrzeby. W Ręce każdy członek gildii musi obowiązkowo zrobić sobie ten głupi tatuaż na szyi. – Royce zwrócił się do Hadriana: – Mają przez to wyglądać na twardzieli, ale jedyny skutek jest taki, że łatwo rozpoznać w nich złodziei. Malowanie każdemu czerwonej ręki na szyi to głupota, jeśli się nad tym głębiej zastanowić.

– To ma być wytatuowana ręka? – zdziwił się Hadrian. – Myślałem, że to czerwony kogucik. Ale skoro już o tym mowa, ręka ma większy sens.

Royce spojrzał z powrotem na Willa i przechylił głowę na jedną stronę.

– Faktycznie przypomina kogucika.

Will zakrył dłonią szyję. Po usunięciu ostatniego krzaka spytał:

– Kim wy naprawdę jesteście? Co to właściwie jest Riyria? W Ręce nigdy mi nie powiedzieli. Kazali tylko trzymać się z daleka.

– Nie jesteśmy nikim niezwykłym – odparł Hadrian. – Ot, dwóch podróżnych rozkoszujących się przejażdżką w chłodny jesienny wieczór.

– Ale mówiąc poważnie – dodał Royce – musicie nas posłuchać, jeśli zamierzacie dalej się tym zajmować. My skorzystamy z waszej rady.

– Jakiej rady?

Royce spiął lekko konia i ruszył naprzód drogą.

– Zamierzamy złożyć wizytę hrabiemu Chadwick, ale nie martwcie się, nie wspomnimy o was.

About the author

Ioannes Oculus

I am addicted to languages, both modern and ancient. No language is dead as long as we can read and understand it. I want to share my linguistic passion with like minded people. I am also interested in history, astronomy, genealogy, books and probably many others. My goals now are to write a novel in Latin, a textbook for Latin learners, Uzbek-Polish, Polish-Uzbek dictionary, modern Uzbek grammar and textbook for learners. My dream is to have a big house in UK or USA where I could keep all my books and have enough time and money to achieve my goals.

Leave a Comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.