Wieści

“Spadek” – fragment książki

J. D. Bujak, "Spadek"

ROZDZIAŁ 6.

Kilka tygodni później herbaciarnia była gotowa. Topolnicki postanowił otworzyć ją na początku sierpnia, w pierwszą sobotę miesiąca.

Małgorzata także nie próżnowała. Udało jej się zdobyć kredyt i niezbędne pozwolenia. Ekipa, która kończyła remont u Janka, miała zabrać się do wykańczania poczekalni i gabinetu pediatrycznego. Megi zamierzała przyjmować pacjentów na zmianę z dwiema lekarkami, które poznała w szpitalu.

Ostatnie dni były tak wypełnione pracą, że nie miała czasu na spotkania z Jankiem. Musiała pojechać na kilka dni do rodziców, ponieważ ojciec już od tygodnia leżał w szpitalu z ostrym zapaleniem płuc, a ponieważ Megi nie chciała zostawiać matki samej, wyżebrała kilka dni wolnego u swojej szefowej

Topolnicki w tym czasie doglądał kamienicy i niedawno ukończonego ogródka.

Dwa dni przed powrotem do Krakowa Małgorzata zadzwoniła, by spytać, czy w domu wszystko w porządku.

– Oczywiście. – Janek wyraźnie się ucieszył. – Na razie nie ma żadnych głosów, zapachów i innych podobnych atrakcji. Muszę przyznać, że znowu zrobiło się zwyczajnie i nudno.

Dziewczyna odetchnęła z ulgą.

– Może to rzeczywiście była wina wywietrzników?

– Wątpię. Ale możemy trzymać się tej wersji, jeżeli ci poprawia humor.

– I to bardzo!

– Jest tylko jeden, maleńki problem.

Megi zaniepokojona wstała z fotela. Pani Jaworska popatrzyła na córkę z niepokojem.

– Powiedziałaś, że mogę przechować kartony z filiżankami w twojej piwnicy…

– Jasne. W końcu jest tam dużo miejsca.

– No właśnie. Ale nie mogę otworzyć drzwi. Jesteś przekonana, że zostawiłaś właściwy klucz?

– Dostałeś cały pęk. Nie odpinałam żadnego, a to jest jedyny komplet. Może próbowałeś otwierać innym?

– Skąd! – zaperzył się. – Od piwnicznych drzwi jest ten dziwacznie rzeźbiony, z końcówką w kształcie gwiazdy? – upewnił się jeszcze.

– Zgadza się.

Topolnicki odetchnął głęboko.

– No i właśnie on nie pasuje.

– Niemożliwe! – Megi potrząsnęła głową tak mocno, że jeden kosmyk wysunął się z kucyka i opadł jej na szyję. – Przecież byłeś przy tym! Klucz rzeczywiście wchodzi dość opornie, ale zamek daje się otworzyć bez większych problemów.

– Co się dzieje? – wtrąciła cicho matka.

– Janek nie może otworzyć drzwi do piwnicy. – Dziewczyna przysłoniła na chwilę słuchawkę.

– Może zamek się zaciął?

– Dobra, nie ma się czym martwić. Zostawię te filiżanki gdzie indziej. Na przykład w twoim przyszłym gabinecie.

– Za dużo tam gratów. Poza tym ekipa może je uszkodzić. – Pokręciła głową. – Lepiej zanieś je na górę i postaw w kuchni. W rogu jest dużo miejsca. Szkoda by było wszystko potłuc.

– Nie chcę się kręcić po twoim domu…

– Nie przesadzaj – ofuknęła go. – Po prostu zanieś karton do kuchni i zostaw.

– Dobra, dzięki.

Megi pożegnała się i odłożyła telefon.

– Widzę, że polubiliście się z panem Topolnickim – zauważyła matka spokojnym głosem, starając się za wszelką cenę ukryć ciekawość.

– To TYLKO przyjaciel. – Megi żartobliwie pogroziła palcem. – Nie próbuj mnie z nim swatać.

– Nawet nie śmiem – uśmiechnęła się pani Anna pod nosem. – Zostawiłaś mu wszystkie klucze? Masz do niego zaufanie.

Ach, ten rumieniec!

– Ktoś musi podlewać kwiaty i dbać o ogród. Przecież nie mogłam się zwrócić do prawnika!

– Do Granickiego? – roześmiała się pani Anna. – Rzeczywiście, raczej by się nie nadał.

Małgorzata przypomniała sobie ogromną charyzmatyczną siłę, bijącą od tego mężczyzny podczas ich pierwszego spotkania na cmentarzu. Była wrażliwa na ludzkie charaktery. Potrafiła bardzo szybko i bezbłędnie ocenić, czy ktoś jest uległy czy dominujący, czy jest szczęśliwy czy nie, tudzież czy jest człowiekiem oczytanym i kulturalnym czy zwykłym chamem. Granicki był inny. Oprócz nieprzeciętnej siły charakteru, która niemal powalała Megi przy przy każdym spotkaniu, było w nim coś tajemniczego, mrocznego, lecz starannie skrywanego pod gładką powierzchownością dżentelmena.

– Na pewno potraktowałby to jako głupi dowcip. – Małgorzata ocknęła się z krótkiej zadumy. – Albo podliczyłby mnie tak, że musiałabym się zadłużyć na wieki – dodała z przekąsem.

Matka wybuchnęła śmiechem.

– Wiesz, jakoś trudno mi go sobie wyobrazić z konewką, podlewającego sadzonki pod ścianą kamienicy. Jest taki poważny i sztywny, jakby zamiast kręgosłupa miał kij…

Małgorzata wróciła do Krakowa w piątek wieczorem. Z dworca odebrał ją Topolnicki, który jak najszybciej chciał się pochwalić prawie ukończoną herbaciarnią. Dziewczyna była zachwycona wspaniałym wnętrzem, jakie udało się wyczarować ekipie remontowej podczas jej kilkudniowej nieobecności.

– Bardzo tu przytulnie – powiedziała, z zadowoleniem opierając się o drewniany kontuar, rzeźbiony po bokach we wzory podobne do splecionych herbacianych liści. – Ten bufet musiał kosztować majątek.

Janek pieszczotliwie pogłaskał drewno.

– On akurat był najtańszy – powiedział cicho. – Sam go zrobiłem.

Ciemne oczy błysnęły rubinowo.

Megi aż zaniemówiła z wrażenia.

– Nie wierzę – wykrztusiła w końcu. – Wygląda jak antyk!

– Bo ma niemało lat. – Janek roześmiał się na widok jej miny. – Odkupiłem go kiedyś od znajomego, który likwidował księgarnię po rodzicach i wyprzedawał co popadnie. Za zarobione pieniądze wyjechał do Stanów, żeby tam zacząć nowe życie. Zapłaciłem za to cudo niecały tysiąc złotych.

– Niesamowite. – Megi ze zdumieniem pokręciła głową.

– Oczywiście, boki były bardzo zniszczone. – Klepnął dłonią w narożnik kontuaru. – Musiałem sporo się nagimnastykować, żeby to odnowić. A te herbaciane liście dodałem od siebie. Zostało trochę drewna z półek po drugiej stronie bufetu. Zamieniłem je na szklane, a w oryginałach wyrzeźbiłem ozdoby.

Małgorzata w podziwie obeszła ladę dokoła.

– Podoba ci się? – zapytał Janek z uśmiechem.

– Rewelacja! Nigdy bym nie pomyślała, że masz taki talent!

– Mój dziadek zajmował się renowacją mebli. Dużo mnie nauczył. Zrobiłem tu sam wiele rzeczy. – Dłonią zakreślił okrąg.

Megi przeszła wolnym krokiem po pomalowanym w pastelowych odcieniach zieleni i brązu pomieszczeniu. Na ścianach wisiało kilka starych obrazów, przedstawiających ludzi pijących herbatę z eleganckich filiżanek, obok luster oprawionych w ciężkie, rzeźbione, drewniane ramy. Za kontuarem też zamontowano ogromną, podświetlaną lustrzaną taflę, poprzecinaną kilkoma szklanymi półkami.

Pośrodku kremowego sufitu zawieszono wspaniały żyrandol. Tam, gdzie miały stanąć stoliki, zamontowano dodatkowo kinkiety w kształcie kwiatowych pąków.

– Za ladą, na tych półkach, ustawię puszki z herbatą przeznaczoną na sprzedaż.

– A gdzie będzie się odbywało parzenie?

– Tutaj, oczywiście. Chcę, żeby klient widział cały rytuał.

– A zmywanie?

Janek się roześmiał.

– Na zapleczu, naturalnie. Tego akurat nie musi oglądać.

– Będziesz się sam zajmował tym wszystkim?

– Na razie sobie poradzę. W razie czego zaangażuję kuzynkę. Ma teraz wakacje, więc chętnie mi pomoże.

– A godziny otwarcia?

– Pewnie gdzieś od jedenastej… Do ostatniego klienta.

– Więc musisz mieć kogoś do pomocy. Przecież nie możesz tkwić za kontuarem przez tyle godzin.

Mężczyzna wziął głęboki oddech.

– Na razie chcę dokończyć przygotowania. Pozostało sporo do zrobienia.

Wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i podał je Małgorzacie.

– Otworzyłeś w końcu tę piwnicę? – zapytała.

– Próbowałem jeszcze ze dwa razy, ale zamek chyba się zaciął. Jutro przychodzi do mnie ślusarz, by założyć w herbaciarni dodatkowe zabezpieczenia, to go poproszę, żeby na niego zerknął.

– Aż muszę sama sprawdzić – mruknęła Megi, wychodząc na zewnątrz.

Janek zatrzasnął drzwi i czym prędzej podążył za dziewczyną.

– Którym kluczem otwierałeś? – zapytała, gdy znaleźli się w holu.

Przez ogromny witraż na półpiętrze padało światło, rzucając na kamienną posadzkę i na ściany tysiące wielobarwnych plamek. Przesuwające się na niebie chmury co chwila przesłaniały słońce, przez co kolorowe punkciki zdawały się wirować po wysokim pomieszczeniu. Hol wyglądał przez to jakoś nienaturalnie, zupełnie jakby pod sufitem kręciła się dyskotekowa kula.

– O, tym. – Janek wskazał palcem na stary, rzeźbiony klucz. – Ten duży, z gwiazdą i kropkami.

– Zgadza się – odparła Megi.

Włożyła klucz do zamka i przekręciła.

Zapadki szczęknęły bez oporu. Dziewczyna nacisnęła klamkę i lekko uchyliła drzwi do ciemnego pomieszczenia.

– Widzisz? Nie ma problemu – powiedziała, rozkładając ręce.

– Jak to możliwe? Przecież klucz nawet nie drgnął! Próbowałem wielokrotnie!

– Może za bardzo szarpałeś? – Wzruszyła ramionami. – Albo kręciłeś w drugą stronę?

– Mówisz, jakbym nigdy w życiu nie otwierał drzwi!

Megi bez słowa zamknęła drzwi, przekręciła klucz, po czym wcisnęła go w męską dłoń.

– Próbuj! – powiedziała z naciskiem.

Zamek nie ustąpił.

– Nie chce się przekręcić – sapnął Janek, mocując się z drzwiami. – Jakby nie pasował.

– Żarty sobie stroisz? – Megi patrzyła z niedowierzaniem. – Przecież sam widziałeś…

Złapała za główkę klucza i bez problemu przekręciła go w jedną i w drugą stronę.

– Spróbuj jeszcze raz.

Janek popatrzył na nią i ze złością chwycił za wystającą z zamka część.

– Aaaauu! – krzyknął nagle, odskakując prawie pod przeciwległą ścianę.

– Co jest? – Megi wystraszyła się nie na żarty.

– Poparzył mnie! Ten cholerny klucz jest gorący!

Zaciskając zęby, przytulał do piersi zwiniętą w pięść prawą dłoń.

– Pokaż! – Miała ochotę wybuchnąć śmiechem, przekonana, że Janek ją nabiera. Tymczasem mężczyzna wyciągnął rękę i lekko rozchylił palce. Trzy z nich i środkowa część śródręcza były mocno zaczerwienione. Na palcu wskazującym rósł bąbel.

– Chryste! Ale piecze! – jęknął, krzywiąc twarz.

– Szybko na górę. Trzeba to schłodzić.

– Ale jakim cudem… Jak mógł mnie poparzyć?

Megi wyciągnęła rękę po wiszący pęk kluczy. Zbliżyła doń drżące palce i z wahaniem popatrzyła na Janka.

– Lepiej zostaw! – upomniał ją. – Odejdź stamtąd.

Nie posłuchała. Szybko dotknęła i natychmiast cofnęła dłoń. A potem ponownie położyła ją na kluczu i wyciągnęła go z zamka.

– Jest letni. Ale nie gorący – stwierdziła zaciekawiona.

Topolnicki w milczeniu przyciskał oparzoną rękę do piersi.

Megi wrzuciła klucze do kieszeni, po czym zaprowadziła Janka do kuchni, posadziła na krześle i przyniosła piankę na oparzenia.

– To ci powinno pomóc – mruknęła, rozprowadzając lekarstwo po zaczerwienionej skórze. – Zaraz przestanie piec. Od razu dam ci środek przeciwbólowy.

– Jak to możliwe? – zastanawiał się głośno Topolnicki. – Przecież ten cholerny klucz nie może zmienić temperatury w ciągu kilku sekund…

– Nie mam pojęcia. – Megi podała mu tabletki i wodę do popicia. – Kiedy go dotknęłam, był normalny, jak to metal. Chociaż nie zdążył całkiem ostygnąć. O, tak, jakby go ktoś wcześniej trzymał w ciepłej dłoni.

– A teraz?

– Normalny. To znaczy: zimny.

– Mam nieodparte wrażenie, że ta piwnica broni się przed moją wizytą… – powiedział po chwili milczenia.

Megi prychnęła.

– Czy ty słyszysz, co mówisz? Wygadujesz głupoty. – Stanęła nad nim. – Jak piwnica może nie chcieć, żebyś do niej wchodził?

– Po prostu. – Wzruszył ramionami. – Może jest w niej coś, co nie toleruje mojej osoby? Ale ty, najwyraźniej, jesteś mile widziana – dodał.

– Bzdury! – Machnęła ręką. – Nie wierzę w te brednie!

– Więc jak wytłumaczysz to? – Wyciągnął poparzoną dłoń. – No jak?

– Nie mam pojęcia, dlaczego tak się stało! – fuknęła rozzłoszczona. – Może na kluczu były resztki jakiejś substancji, która weszła w reakcję ze skórą?

– To dopiero wytłumaczenie! Żywcem z filmów science fiction!

– A ty się chyba za dużo naoglądałeś Z Archiwum X – odbiła piłeczkę.

– Baaardzo śmieszne! – Wywrócił oczami. – Jednak, z jakiegoś powodu, mam poparzoną rękę. I to akurat teraz, gdy jest tyle do zrobienia!

– Powinna się szybko zagoić. – Megi ponownie obejrzała dłoń. – Bąbel wyjdzie ci tylko na drugim palcu. A i to nieduży.

– Może pójdziemy dzisiaj na kolację? – zaproponował znienacka, odwracając wzrok.

Małgorzata pokręciła przecząco głową.

– Przykro mi, ale dzisiaj wpadają do mnie koleżanki z pracy. Umawiam się już z nimi od dwóch tygodni…

Janek oklapł nieco.

– …ale jutro kończę dyżur o osiemnastej. Możemy się umówić na późny obiad.

– Zgoda! – Wstał zza stołu. – Muszę już iść. Mam odebrać pierwszą partię herbaty.

Megi odprowadziła go na dół. Kiedy wyszedł, przystanęła na chwilę w pustym korytarzu i popatrzyła na zamknięte drzwi do piwnicy.

– Jak to się mogło stać? – mruknęła, biorąc do ręki pęk kluczy.

(…)

 

 

About the author

Ioannes Oculus

I am addicted to languages, both modern and ancient. No language is dead as long as we can read and understand it. I want to share my linguistic passion with like minded people. I am also interested in history, astronomy, genealogy, books and probably many others. My goals now are to write a novel in Latin, a textbook for Latin learners, Uzbek-Polish, Polish-Uzbek dictionary, modern Uzbek grammar and textbook for learners. My dream is to have a big house in UK or USA where I could keep all my books and have enough time and money to achieve my goals.

Leave a Comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.