4. Pomysł przeradza się w rzeczywistość.
Śliczna! – Samaan podziwiała dzieło Kamili. – Podoba mi się, zwłaszcza ten wzór z koralików. Co z nią zrobisz? – dodała po chwili.
– Sprzedam. – Kamila się uśmiechnęła. – Jutro pójdę na bazar przy Lycee Myriam. Pokażę w butikach próbkę swoich umiejętności, może pozyskam klientów, dostanę jakieś zamówienia…
– Dlaczego akurat tam? I dlaczego ty? – Oczy Samaan rozszerzyły się ze strachu; to nie było bezpieczne dla siostry. – Nie może iść ktoś inny w twoim imieniu? Wiesz, co się wyprawia na ulicach. Możesz zostać pobita i trafić do więzienia za samo wyjście z domu. A jeśli coś się stanie? Taty nie ma, nie pomoże nam…
Urwała, nie oczekując odpowiedzi. W rodzinie Sidiqich dobrze znano ośli upór Kamili. Jeśli sobie coś postanowi, nic jej nie powstrzyma. Najlepszym na to dowodem było ukończenie kolegium mimo trwającej wojny domowej. Czyż starsze siostry nie błagały, żeby została w domu? Szła na zajęcia, choć wokół spadały bomby. Tłumaczyli jej, że igra ze śmiercią, na co odpowiadała, iż ukończenie nauki uważa za swój obowiązek wobec rodziny, wiara ją ochroni. Wreszcie zdobyła błogosławieństwo ojca na kontynuowanie studiów, podczas gdy wiele innych dziewcząt musiało z nich zrezygnować z powodu wojny. Ostatecznie to właśnie ojciec wpoił jej niezłomne przeświadczenie, że nauka jest najważniejsza.
Obawy Samaan okazały się słuszne, Kamila nie miała zamiaru rezygnować ze swojego planu. Obiecała jednak zachować wszelkie środki ostrożności. Nie będzie przebywać na targu w czasie na modlitwę ani rozmawiać z nieznajomymi, zawsze miał jej towarzyszyć Rahim. Kto miałby pójść zamiast niej? Chce pracować na rzecz rodziny, jak nakazuje święte prawo islamu. Wierzyła bez zastrzeżeń w ochronną moc wiary.
Samaan uznała, iż nic nie wskóra, próbując odwieść siostrę od tego, co postanowiła. Dawała wyraz swemu zatroskaniu, zadając dziesiątki pytań.
– Od czego zaczniesz? Może spróbuj w sklepie Omara, w centrum bazaru? Albo lepiej tego w głównym pawilonie, gdzie wszyscy nas znają?
– Jeszcze nie wiem. Zobaczymy – odpowiedziała ze spokojem. Jakby nie zdawała sobie zupełnie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie groziło przy pozyskiwaniu klientów. – Zacznę pewnie od sklepów w centrum. Na pewno ktoś będzie zainteresowany. Ta sukienka jest naprawdę śliczna!
Kamila przyłożyła ją do siebie. Wyobraziła sobie kobietę, która ją kiedyś włoży na specjalną okazję. Szybko jednak wróciła myślami do rzeczywistości.
– Malika obiecała, że jeśli uda nam się zdobyć stałych klientów, pomoże przy projektowaniu nowych wzorów. – Złożyła suknię, schowała do foliowej torby i postawiła na podłodze. – Siostry Sidiqi stworzą odzieżowe imperium! – dodała, delektując się własnymi słowami.
– Na pewno wiesz, co robisz, Kamilo Jan, ale błagam… – odezwała się Laila, najmłodsza z sióstr. Do tej pory milcząco przysłuchiwała się rozmowie, patrząc na siostry z podziwem, ale i z lękiem. W swoim piętnastoletnim życiu nie doświadczyła jeszcze takiego poczucia zagrożenia. To był chyba najśmielszy plan, jaki słyszała. Pod panowaniem mudżahedinów niebezpieczeństwo spadało z zewnątrz, znienacka, przerywane okresami względnego spokoju. Teraz wróg przez cały czas był tuż za drzwiami, nieobliczalny. Gdyby talibowie przyłapali Kamilę na rozmowie z kupcami, mogliby na nią tylko nakrzyczeć, ale mogli też dotkliwie pobić albo zamknąć w więzieniu. Zależy, na kogo by trafiła. Co się z nimi stanie bez Kamili, siostry, odpowiedzialnej za młodsze rodzeństwo?
Nadżib opuścił Khair Khana dwa tygodnie wcześniej, w słoneczny zimowy poranek, zabierając ze sobą jedynie małą winylową torbę z ubraniami na zmianę i kilkoma kosmetykami. Wolał kupić potrzebne rzeczy w Pakistanie, niż ryzykować, że zgubi coś cennego po drodze. Książki zostawił pod opieką Kamili.
– Twój pokój będzie na ciebie czekać, tak jak go zostawiłeś – obiecała, powstrzymując się od płaczu. Chciała pokazać bratu, że jest silna.
Obiecał, że napisze, gdy tylko się urządzi. Rozległo się pukanie do drzwi, przyszli po niego. Odprowadziła Nadżiba do furtki, szli razem przez ogród, w którym się wspólnie bawili przez wiele lat. Zatrzymał się na chwilę, nim chwycił za klamkę.
– Opiekuj się nimi, Kamilo. To trudne zadanie, ale tata nie powierzyłby ci go, gdyby nie miał pewności, że dasz radę. Wyślę ci pieniądze, kiedy tylko będę mógł.
Zalała się łzami. Nie mogła znieść myśli, że Nadżib wyruszy w świat całkiem sam, bez niej. Ile niebezpieczeństw czyhało na niego po drodze? Kiedy się znów zobaczą? Za kilka miesięcy? Lat? Ściskała go na pożegnanie z całych sił.
– Niech Bóg czuwa nad twoim bezpieczeństwem – powiedziała cicho. Wypuściła go z objęć i pozwoliła przejść. Uśmiechnęła się dzielnie, ocierając oczy wierzchem dłoni. – My sobie damy radę. Nie martw się.
Brama zamknęła się ze zgrzytem i już go nie było.
Siostry tuliły się do siebie nawzajem, patrząc w ślad za bratem.
Kamila zdała sobie sprawę, że naprawdę jest odpowiedzialna za rodzeństwo i że nowa rola wymaga odpowiedniego zachowania.
– No, dobrze. – Dała siostrom znak, żeby weszły do domu. – Czyja kolej na gotowanie obiadu?
Tamtego popołudnia boleśnie odczuła brak pokrzepiającej obecności matki i pustkę po zawsze uśmiechniętym Nadżibie; wszystkie potrzebowały czegoś, co ją wypełni, czegokolwiek, na czym mogłyby się skupić. Brakowało im nie tylko pieniędzy, lecz także konkretnego celu. Postanowiła dołożyć wszelkich starań, żeby jej firma krawiecka odniosła sukces.
*
Kamila i Rahim wyszli z domu w pochmurny cichy poranek, od bazaru przy Lycee Myriam dzieliło ich ponad dwa kilometry. Była ubrana w burkę, ciemną tunikę i luźne spodnie z nogawkami sięgającymi ziemi. Dołożyła starań, żeby nie zwracać na siebie uwagi talibów, stroju dopełniały buty na płaskich gumowych podeszwach. Ściskała kurczowo czarną torbę z suknią. Słyszała własne przyspieszone bicie serca i szum krwi w uszach.
Po wyjeździe Nadżiba Rahim stał się ich jedynym łącznikiem ze światem. W wieku zaledwie trzynastu lat stał się głową rodziny, tylko on mógł się swobodnie poruszać po mieście. Dzisiaj pełnił funkcję mahrama Kamili, opiekuna, który miał jej zaoszczędzić kłopotów z talibami.
Szli blisko siebie główną ulicą, mijając okoliczne sklepy. Niewiele rozmawiali. Kiedy zobaczyli żołnierzy, Kamila postanowiła zmienić trasę i pójść bocznymi uliczkami. Znali okolicę jak własną kieszeń, co dawało im przewagę nad przyjezdnymi talibami. Często zdarzało się, że zdezorientowani mężczyźni z południowego wiejskiego regionu Afganistanu paraliżowali ruch uliczny, jeździli nieraz z dużą prędkością czołgami i ciężarówkami pod prąd jednokierunkowymi ulicami. Ludzie sprawujący władzę w Kabulu naprawdę słabo go znali.
Kamila poprowadziła młodszego brata krętymi piaszczystymi uliczkami. Chłopiec czuł się odpowiedzialny za jej bezpieczeństwo, zwłaszcza teraz, po wyjeździe ojca i starszego brata, dlatego szedł parę kroków przed nią, aby dobrze widzieć drogę. Nie mógł się przyzwyczaić do widoku Kamili w zakrywającym twarz ubraniu. Jak możesz się poruszać, mając tak ograniczone pole widzenia? spytał kiedyś. Drżąc z zimna i ze strachu, przyspieszyli kroku.
Odpędzała od siebie czarne myśli, nie było sensu zastanawiać się nad wszystkim, co mogło pójść źle, lepiej oszczędzać energię na wykonanie zadania. Nie powiedziała Rahimowi, w jakiej sprawie wybierają się na targ, w obawie że w wypadku zatrzymania zostanie oskarżony o współudział. Później mu wszystko wyjaśni. Gdyby okoliczności były inne, miałaby przy sobie torbę wypchaną podręcznikami, ale niosła ręcznie uszytą suknię, pierwszą z kolekcji rodzinnej firmy krawieckiej.
Droga na targ zajęła im pół godziny. Przez siateczkę przesłaniającą oczy dziewczyna obserwowała pogrążone w codziennym chaosie skupisko sklepów i straganów. Niektórzy sprzedawcy prowadzili podwójną działalność, pod przykrywką sklepów spożywczych czy usług kserokopiarskich zajmowali się wywoływaniem zdjęć oraz wypożyczaniem filmów, były to czarnorynkowe praktyki zakazane przez talibów. W powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa. Kamila rozejrzała się wokół, stanęła z bratem obok straganu z butami i walizkami, po czym wprowadziła go w swój plan.
– Ja będę mówić, ty się nie odzywaj, Rahim. Gdyby ktokolwiek cię o coś pytał, mów że przyszliśmy tylko po jedzenie i zaraz wracamy do domu. – Chłopak pokiwał głową. Uważnie rozglądał się na boki, idąc tuż obok siostry. Weszli do zadaszonej części bazaru, ogromnej hali pełnej sklepów i straganów z przeróżnym asortymentem, często niedbale ułożonym na stołach i półkach. Były tam sterty męskich i kobiecych ubrań, pościeli, obrusów, ścierek, a nawet zabawek dla dzieci. Osoby, które wkraczały do tego labiryntu po raz pierwszy, często nie miały pojęcia, jak się w nim poruszać. Kamila rozejrzała się wokół, kobiety przystawały obok straganów z butami i sukienkami. Nie rozpoznałaby żadnej, nawet gdyby je znała. Chyba że po butach. Skierowała się w lewo, w stronę małego butiku w zaułku tuż przy głównej alejce – ona i siostry robiły tam zakupy od lat. Zajrzała przez otwarte drzwi; za ladą stał tęgi sprzedawca. Ze sklepu miał doskonały widok na zewnątrz. Świetnie, pomyślała Kamila, w razie czego w porę dostrzeże zbliżający się patrol.
Przepuściła klientkę, po czym weszła do środka energicznym krokiem; ukrywała lęk pod maską pewności siebie. Przykucnęła, udając, że przygląda się barwnym strojom za szybą.
– Mogę pani w czymś pomóc? – spytał sprzedawca, barczysty mężczyzna z czarnymi kręconymi włosami i wydatnym brzuchem. Patrzył równocześnie na nią i na drzwi.
– Dziękuję panu – odparła cicho, prostując się. Zerknęła na stojącego obok Rahima. – Jestem krawcową i przyniosłam panu próbkę do oceny. Może będzie pan zainteresowany złożeniem zamówienia. – Nie czekając na odpowiedź, położyła niebieską suknię na szklanej ladzie. Drżały jej ręce, ale nie zwracała na to uwagi. Wskazała wyszywany koralikami wzór. – Doskonała kreacja na ślub lub święto Eid – powiedziała, słysząc głośne uderzenia własnego serca; zakręciło jej się w głowie i oparła się o szklany blat dla złapania równowagi.
Sprzedawca uważnie oglądał suknię. Kamila dostrzegła kątem oka, że zbliżyła się do nich potężna odziana na niebiesko postać. Na szczęście to była tylko klientka w towarzystwie mahrama. Kamila udawała zainteresowanie towarem, czekając z niecierpliwością na jej wyjście. Bała się spojrzeć na brata, z pewnością tak samo zdenerwowanego jak ona. W co ja nas wpakowałam?, pomyślała. Może to wcale nie był najlepszy pomysł? Powinnam dokładniej przeanalizować wszystkie za i przeciw…
Sprzedawca wrócił do przerwanej rozmowy tuż po wyjściu kobiety.
– Jest pani już druga w tym tygodniu. Nigdy nie kupowałem od miejscowych, ale chyba czas zacząć. Coraz mniej osób może sobie pozwolić na odzież z importu.
Ogarnęła ją radość, jednak się nie pomyliła, to była jej szansa. Już podczas pierwszej wizyty na bazarze przy Lycee Myriam zwróciła uwagę, że handlowcom nie opłaca się ryzykowna podróż do Pakistanu po ubrania, na które stać już tylko nielicznych.
– Dobrze, biorę. – Umieścił dzieło Maliki i Kamili na wystawie. – Może pani uszyć tego więcej? A w zasadzie nie tyle chodzi mi o suknie, ile o damskie shalwar kameez. Proste codzienne stroje.
– Oczywiście, żaden problem – odpowiedziała spokojnie, nie zdradzając podniecenia. Dobrze, że mam zasłoniętą twarz, pomyślała. – Jesteśmy w stanie przyjąć każde zamówienie.
Kupiec odwzajemnił szeroki uśmiech, którego nie mógł zobaczyć.
– Wspaniale. W takim razie poproszę pięć kompletów. I trzy suknie. Zdąży pani do przyszłego tygodnia?
– Z całą pewnością – oświadczyła z przekonaniem.
Mężczyzna poodcinał po kilka metrów z beli kolorowego poliestru i wiskozy, zapakował materiały w ciemną reklamówkę, którą podał Rahimowi. Przez cały czas bacznie obserwował drzwi. Bał się przyłapania na rozmowie z kobietą, obecność mahrama niewiele tu zmieniała. Na razie na zewnątrz panował spokój.
– W takim razie do zobaczenia za tydzień. Mam na imię Mehrab, a pani? Proszę powiedzieć, żebym mógł panią rozpoznać następnym razem. – Wszystkie kobiety w burkach wyglądały identycznie.
Uświadomiła sobie, że podanie prawdziwego imienia jest zbyt niebezpieczne.
– Roya. – Przyszło jej to do głowy nie wiadomo skąd. – Mam na imię Roya.
Zabrała torbę, podziękowała Mehrabowi i obiecała pojawić się za tydzień. Wydawało jej się, że spędziła w sklepie kilka godzin, choć w rzeczywistości cała transakcja trwała zaledwie kilkanaście minut.
W drodze powrotnej kipiała entuzjazmem, przeczuwając początek czegoś bardzo ważnego, co mogło wpłynąć korzystnie na losy całej rodziny. Miała nadzieję, iż intuicja jej nie myli, ale nie mogła sobie pozwolić na poddawanie się emocjom. Musiała zachować skupienie i trzeźwy umysł.
Nie ma co się gorączkować, kiedy przede mną tyle pracy, pomyślała. Wstrzymam się z marzeniami, najpierw trzeba zrealizować pierwsze zamówienie. Zaraz opowiem dziewczynom o sukcesie. Nie mogła się doczekać, kiedy dotrą do domu.
– Chodźmy do domu powiedzieć dziewczynom!
Podczas rozmowy Kamili z pierwszym klientem Rahim stał nieruchomy, nie spuszczając oka z siostry. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Nie chciał przyciągnąć niczyjego spojrzenia, aby nie zwracać uwagi przechodniów na to, co działo się w butiku. Teraz uśmiechał się promiennie i składał siostrze gratulacje, rozpierała go duma.
– Kiedy powiedziałaś mu, że masz na imię Roya, omal się nie roześmiałem w głos! Masz talent do robienia interesów, Kamilo Jan.
Roześmiała się cicho za zasłoną burki.
– A ty jesteś cudownym mahramem. Mama byłaby z nas dumna.
Szli dość szybko, aby znaleźć się poza obrębem bazaru przed nawoływaniem muezinów.
Kamilę przepełniała energia; po raz pierwszy od czterech miesięcy, kiedy do miasta wkroczyli talibowie, miała jakiś cel. Poruszała się sprężystym krokiem.
– Roya. – Rahim powtarzał głośno jej przybrane imię, jakby usiłował je zapamiętać. – Roya Jan. – Przyzwyczajał się do nowego imienia siostry, podobnie jak do bycia jedynym chłopcem w domu pełnym dziewcząt, z których każda potrzebowała jego pomocy w kontaktach ze światem. (…)