Wieści

Dora Heldt „Wakacje z ojcem” – fragment książki

 

Dora Heldt, „Wakacje z ojcem”

Wydawcnitwo przesłało nam fragment książki Dor Heldt Wakacje z ojcem. Tradycyjnie już dzielimy się z Wami 🙂

 

1

Dora Heldt „Wakacje z ojcem”

fragmenty

1

– Przecież to tylko dwa tygodnie.
Głos mojej matki był przyjacielski, ale i bardzo zdeterminowany. Od początku rozmowy miałam niedobre przeczucia.
– W końcu to twój ojciec. Inne dzieci cieszyłyby się.
– Mamo, inne d z i e c i? Ależ ja mam czterdzieści pięć lat!
Nie powinnam była podnosić słuchawki. Moja matka pominęła odpowiedź milczeniem.
– Powiedziałam mu, że mogłybyście potrzebować jego pomocy, bo przecież rzemieślnicy na wyspie są tacy drodzy. I że robią co chcą, jak tylko spuści się ich z oka. Więc mógłby ich przypilnować. No i przyda się w razie jakichś problemów. Ojciec tak chętnie pomaga.
Musiałam coś powiedzieć.
– Mamo, czekaj. Przecież jadę na Norderney pomóc Marleen skończyć odnawianie pensjonatu i knajpy, nie mogę jeszcze na dokładkę zajmować się…
– Wcale nie musisz troszczyć się o niego jakoś specjalnie, tata wszystko robi samodzielnie. A obiady i tak musicie jadać, więc możecie gotować i dla niego. Na kolację wystarcza mu tylko przekąska, a ciasto na podwieczorek możecie po prostu kupować, Marleen nie musi dla niego piec.
Zastanowiłam się, od kiedyż to mój ojciec robi wszystko samodzielnie. Przecież sześć tygodni temu odwiedziłam rodziców i sytuacja była inna. Zupełnie inna. Ze wszystkich sił starałam się powstrzymać narastającą we mnie panikę.
– Mamo, to nie jest dobry pomysł, ja…
– Christine, nigdy cię o nic nie prosiłam. To jest wyjątkowa sytuacja. W klinice muszę zostać dwa tygodnie. Heinz, uwierz mi, nie może siedzieć dwa tygodnie sam w domu.
– Myślałam, że wszystko potrafi zrobić sam.
– Ale przecież nie gotować, czy prać! Posłuchaj mnie uważnie. To jest twój ojciec. Więc chyba możesz zabrać go ze sobą na dwa tygodnie? Masz urlop. Nie upieraj się. A poza tym zawsze chciał pojechać na Norderney.
– Ależ ja nie będę miała czasu dla niego. I jak…
– Och, dacie sobie radę. A poza tym na Norderney mieszka Kalli, pamiętasz, stary przyjaciel ojca. Będzie mógł go odwiedzić.
– Tak? To będzie też mógł u niego mieszkać.
– Christine, proszę. Hanna jest na stałym lądzie. Jej najmłodsza córka, Katharina, spodziewa się drugiego dziecka. Oczywiście ani twoja siostra, ani ty nie macie żadnego.
Chyba tylko matki tak szybko zmieniają temat.
– Mamo, jestem…
– Mówię właśnie. Więc załatwione. Tata przyjedzie za tydzień, w sobotę, do Hamburga, odbierzesz go z dworca i razem pojedziecie na Norderney. Ojciec nie bardzo ma pojęcie o promach. Lepiej żebyś była przy nim. A ja spokojnie pójdę do szpitala i zoperują mi kolano.
Spróbowałam po raz ostatni.
– Błagam, porozmawiajmy o tym spokojnie, przecież nie można tak…
– Nie martw się, kochanie. Spiszę wszystkie ważne rzeczy i wyślę pocztą. No, miłego wieczoru, a tata pozdrawia. I już się cieszy. Pa!

2

Wpatrzyłam się w wyświetlacz telefonu. Połączenie zakończone. Najwyraźniej decyzje zostały podjęte. Mam spędzić urlop z ojcem. Pierwszy raz po trzydziestu latach. Nasza ostatnia wspólna podróż zakończyła się na stacji benzynowej w Kassel, gdzie – z pobudek pedagogicznych – zostawił mnie samą. Byłam wówczas, przyznaję, w ciężkim okresie dojrzewania, ale Kassel wydało mi się jednak zbyt surową karą. Nawet jeśli wrócił po mnie po półgodzinie i trzy następne tygodnie miał wyrzuty sumienia. A teraz, po trzydziestu latach, zaczynamy znowu. Dobrze, że tym razem trasa nie prowadzi przez Kassel.

***

Pół godziny później mijaliśmy most na Elbie. Ojciec wpatrywał się w leżącą na kolanach mapę. Po pierwsze dlatego, że nie dowierzał ani nawigacji w samochodzie Dorothei, ani mojej orientacji w terenie, a po drugie – chciał uporczywym milczeniem ukarać mnie za palenie. W żaden sposób mi to nie przeszkadzało, spoglądałam na Elbę i cieszyłam się perspektywą Morza Północnego. Dorothea nuciła cicho piosenkę pop płynącą z radia, Heinz nieprzerwanie milczał. Przesunęłam odrobinę torbę podróżną i pochyliłam się do przodu.
– Dorothea, masz jeszcze miętuski w schowku na rękawiczki?
– Chyba tak. Heinz, możesz rzucić okiem?
– No nie, boli cię gardło? Ciekawe dlaczego? A cukierki miętowe nie pomogą na skutki palenia. Tu trzeba zupełnie innych środków i…
– Heinz.
– Tato.
– Dobra, dobra, żebyście się nie zdziwiły. Palcie sobie, palcie dalej, proszę bardzo, wykańczajcie się. Ale żeby nie było, że nie uprzedzałem.
Otworzył schowek, klapa spadła mu na kolana. Wrzasnął przeraźliwie, Dorothea wzdrygnęła się.
– Heinz, jak rany, o mały włos nie wjechałam w barierkę. Co jest?
– Głupi schowek. Prosto na kolana. Boli mnie bardzo, a wszystko dlatego, że ona paliła.
– Złapał za lusterko i przechylił je tak, aby móc przyjrzeć mi się z wyrzutem.
– Wiesz co – Dorothea przekręciła lusterko z powrotem – może po prostu się obróć. Nie możesz przestawiać mi lusterka.
Heinz przyjrzał się jej dokładnie.
– Prawie nie mogę się ruszyć. Popchnęłyście fotel do przodu, bo Christine nie udało się wpakować torby do bagażnika.
– Tato, możesz sobie usiąść z tyłu.
– Nie mogę, z tyłu robi mi się niedobrze. Jak długo jeszcze?
Wzniosłam oczy do góry – i tak nie patrzył na mnie.
– Mniej więcej dwie i pół godziny.
– Tak długo? Matko kochana, fatalna sprawa dla mojego biodra. Muszę czasami rozprostować nogi. – Przechylił się i popatrzył na radio. – Co to za stacja?
Leciał stary kawałek Fleetwood Mac.
– Te szarpidruty doprowadzają mnie do szału. Gdzie pierwszy program?
Nie pytając nikogo o zdanie, szukał innego programu. Obawiałam się najgorszego. I stało się: „Wsiądź dzisiaj w nocy na statek marzeń, Anna Lena”, na cały regulator.
– To działa jak pięść między oczy.

3

Ojciec, szturchnąwszy żartobliwie Dorotheę, śpiewał wniebowzięty. Rzuciła mi w lusterku pełne obrzydzenia spojrzenie.
– Co to ma być?
Statek marzeń dzisiaj w nocy, lalala. To Costa Cordalis. Piękna piosenka. A jak pasuje!
Chociaż nie płyniemy nocą, a prom nie jest statkiem marzeń. No i co, Christine? To jest przynajmniej muzyka! – Podrygiwał kolanami.
Przyłożyłam głowę do szyby i przymknęłam oczy.

***

W milczeniu szliśmy wzdłuż brzegu. Ojciec szturchnął mnie, rzewnie patrząc na morze.
– Wiedzą, co robić z plażą. Zupełnie jak w domu.
Poczułam spokój. W kawiarni „Surf” dostaliśmy stolik na słońcu, były lody pistacjowe z bitą śmietaną i kawa, ojciec ocenił obsługę jako przyjacielską i zauważył z zadowoleniem, że lody są dwa euro tańsze niż w jego ulubionej kawiarni w Kampen.
– Nie jest źle. – Rozejrzał się z zadowoleniem. – Naprawdę nie jest źle. – Jadł z zaangażowaniem. – I mają smaczne lody.
Rozłożył przed sobą „Bild” i zaczął czytać. Patrzyłam na morze i rozmyślałam, czy Dorothea zacznie jakąś historię z przystojnym hipisem. Wskazywały na to wszelkie znaki na niebie i na ziemi. Postanowiłam nie być zazdrosna. Powinno mi to przyjść bez trudu, długowłosi blondyni nie byli w moim – używając słów Dorothei – katalogu potencjalnych ofiar. Nawet jeśli mieli ładne pośladki.
– Powiedz mi, dziecko…
Wzdrygnęłam się, jakby złapana na gorącym uczynku.
– Tak?
Spojrzałam na ojca. Miał zielone lody na czubku nosa, nieco śmietany na podbródku.
Przekrzywiwszy głowę na ramię, uśmiechał się do mnie.
– Czy ty miałaś szczęśliwe dzieciństwo?
– Przeczytałeś już gazetę?
– Nic specjalnego nie ma. Poza tym możemy chyba czasami porozmawiać? Ludzie rozmawiają stanowczo za mało.
– I dlatego chcesz omawiać moje dzieciństwo?
– Chciałem tylko wiedzieć, czy było szczęśliwe. Moje na przykład nie należało do takich, po wojnie czasy były ciężkie, nie mieliśmy nic. Ale wy dorastałyście w zupełnie innych warunkach, miałyście wszystko, ładny dom, samochód, wakacje, ciasto w każdą niedzielę.
Przypomniałam sobie, jak mój młody ojciec uczył mnie pływać, jak pisał do mnie pierwsze listy, bo właśnie zaczęłam czytać, jak naprawiał mój rower albo jak zwymyślał sędziego na zawodach piłki ręcznej, bo wyrzucił mnie z boiska za faul. Tak, miałam szczęśliwe dzieciństwo.
Wzruszona wzięłam ojca za rękę i uścisnęłam ją.
– Tak, tato, miałam szczęśliwe dzieciństwo. Powinnam właściwie za nie podziękować…
– Przestań. – Ojciec przepłoszył osę dobierającą się do lodów. – Nie ma o czym mówić. Myślisz, że twoje rodzeństwo także miało szczęśliwe dzieciństwo?
– Moje… No tak, oczywiście, że miało, dlaczego?
Złapał gazetę.

4

– Tak pytam. W Bochum czterdziestoletnia kobieta zadźgała swoich rodziców i zabetonowała ich na podjeździe. Tłumaczyła, że to była właściwa kara za katastrofalne dzieciństwo. Koszmar.
Ale z wami wszystko w porządku, prawda?
Postanowiłam dalej myśleć i marzyć o pięknych facetach.
Bez zbędnych sentymentów wypiliśmy po jeszcze jednej kawie. Przeczytałam historię z Bochum i myślałam właśnie, że nawet nie miałabym pojęcia, jak zabetonować ojca, kiedy zadzwoniła Marleen.
– Christine, gdzie jesteście?
– W kawiarni „Surf”. Jemy lody. Czy masz w planach betonowanie czegoś w knajpie?
– Słucham? Co ci przychodzi do głowy?
– Głupi żart. – Nie był najwyższych lotów, ale, patrząc na minę ojca, i tak się opłacił.

***

Obraz, który zobaczyłyśmy, nasuwał skojarzenia z „ukrytą kamerą”. Pod lewą ścianą stało rzędem około dziesięciu stołów, a na nich krzesła. Po lewej i prawej stronie baru stały kolejne krzesła, a puste przestrzenie wypchane były folią. Na środku stał ojciec. Wszystkie pozostałe stoły i krzesła ustawione były w literę U, przy czym krzesła ustawiono porządnie po jednej stronie stołów. Ojciec przypominał nauczyciela w pustej klasie.

Onno zauważył nas pierwszy i wyłączył radio. Marleen zapatrzyła się w ojca i ustawienie stołów. Ojciec odwrócił się do niej i uśmiechnął.
– Jesteś. Interesy bankowe zakończone sukcesem? Popatrz, zostały nam te stoły i krzesła pod ścianą. Chłopaki będą mogły je zabrać z powrotem. I znowu zaoszczędzimy pieniądze. Świetnie, nie?
– Gdzie jest plan Nilsa? – W głosie Marleen słychać było pewne napięcie.
– Ach, ten plan. – Carsten pomachał kartką wziętą z baru. – To nie jest żaden plan. Mój synek namalował zwyczajną knajpę. Nudną. A my chcemy przecież coś specjalnego, prawda? Marleen milczała. Ojciec wsunął ręce do kieszeni dżinsów i bujał się rozbawiony na piętach.
– Uważam, że ustawienie w U jest świetne. Ludzie mogą na siebie patrzeć, a obsługa nie musi daleko chodzić. I dziwię się, że Nils na to nie wpadł. A myślałem, że studiował aranżację wnętrz. No ale cóż, tutaj liczy się doświadczenie wykonawców. Oho, a oto moje ulubione damy. – Ruszył w kierunku bliźniaczek, które śmiały się do niego. – Zaraz pomożecie nakrywać obrusami stoły.

Marleen ciągle milczała. Podszedł do niej Hubert.
– I co, Marleen, zatkało cię? Stanowimy z chłopakami doskonały zespół.
– Słuchaj no, Hubert. A jakbyś tak wziął swojego przyjaciela Heinza i dziewczynki na Plażę Zachodnią i pokazał im mewy?
– Jak to: mewy? – zapytał osłupiały Hubert. – Ależ jeszcze nie skończyliśmy.
Ukucnęłam przy dziewczynkach i szepnęłam:
– Zna wszystkie mewy. I wie, gdzie gniazdują.
Lena przyłożyła rękę do ust.
– Czy jest królem mew? – wyszeptała przestraszona.
Pokiwałam głową i położyłam palec na wargach.
– Ale pst! Tajemnica.
Podniecona Emily pociągnęła ojca za rękaw.
– Heinz, chcemy iść z tym panem do mew.

5

Ojciec spojrzał na obie dziewczynki zdumiony.
– Ale chciałyście przecież pomagać.
– Nie, błagamy, najpierw do mew!
Tym tonem i takim spojrzeniem zawojowałaby każdego faceta. Ojciec spojrzał na Huberta i pokazał na dziewczynki.
– Hubert, właściwie skończyliśmy. Drobiazgi mogą zrobić inni. Młode damy mają serdeczne życzenie.
Lena wsunęła małą rączkę w dłoń Huberta: sprawa była przesądzona.
– Dobrze. – Głos Marleen brzmiał znowu normalnie. – Jedźcie do mew, a my tutaj… O, Nils, jesteś. – Rozejrzała się. – Nie denerwuj się, zaraz to wyjaśnimy. Jak tylko Heinz i Hubert pojadą. Carsten przejechał ręką po blacie.
– Też raczej pojadę. Chyba że jestem potrzebny? Nils?
Nils był blady i kompletnie odjęło mu mowę. Marleen wyręczyła go.
– Nie, Carsten, możesz spokojnie jechać. Kalli też. Onno, a ciebie jeszcze potrzebuję.
Gdy tylko kwartet z dziećmi opuścił knajpę, Marleen opadła na ławkę obok Nilsa.
– Gdyby Heinz nie był twoim ojcem, Christine, a Hubert – ukochanym mojej ciotki, popełniłabym podwójne morderstwo. W literę U. Teraz to już przegięli. Świetna pomoc. I możemy zaczynać od nowa.
Pan Keller wtrącił się do rozmowy.
– Ten w czapce był najgorszy.
– A pan jest skarżypyta. – W końcu chodziło o mojego ojca.

About the author

Ioannes Oculus

I am addicted to languages, both modern and ancient. No language is dead as long as we can read and understand it. I want to share my linguistic passion with like minded people. I am also interested in history, astronomy, genealogy, books and probably many others. My goals now are to write a novel in Latin, a textbook for Latin learners, Uzbek-Polish, Polish-Uzbek dictionary, modern Uzbek grammar and textbook for learners. My dream is to have a big house in UK or USA where I could keep all my books and have enough time and money to achieve my goals.

Leave a Comment

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.