Marcin Mortka, Karaibska krucjata, cz. I – Płonący Union Jack, [Fabryka Słów] Lublin 2011
Marcin Mortka urodził się 5 kwietnia 1976 w Poznaniu. Ukończył skandynawistykę na wydziale neofilologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jego literacki debiut to powieść fantasy Ostatnia saga (2003), której akcja toczy się w średniowiecznej Skandynawii. Jest również tłumaczem powieści Patricka O’Briana oraz nauczycielem angielskiego. W tym roku ukazała się kolejna jego powieść – Martwe Jezioro.
Bohaterem Karaibskiej krucjaty jest William O’Connor, kapitan okrętu “Magdalena”, zdobytego podstępem na Hiszpanach. A dowódca to nie byle jaki. Jak na marynarza z krwi i kości przystało, William nie potrafi… pływać. To jednak jego najmniejszy problem. Pan kapitan bowiem jest jednostką skrajnie wybitną: nie słucha żadnych rad, wiecznie się obraża, uwielbia trwonić czas użalając się nad sobą, jest kochliwy a do tego wiecznie pakuje siebie i okręt w kłopoty. Czy jest piratem? Nie. Na to nie pozwala mu szlachetność i duma. Jednak wrodzony upór i zacięcie nie pozwalają mu również służyć dalej w Royal Navy.
Załogę fregaty stanowią w głównej mierze zbiegli więźniowie, dezerterzy, byli niewolnicy i różne męty. Nie brakuje jednak wśród nich prawdziwych indywiduów. Kuk Butcher, który najchętniej gotowałby strawe dla marynarzy z… marynarzy, stary mechanik Sanchez, wykrzykujący przekleństwa i dogadujący się wyłącznie z papugą, Bambo, czarnoskóry, bardzo religijny, lecz niezbyt inteligentny olbrzym, czy w końcu Zeeman, artylerzysta maniak ze skłonnością do podpaleń. Do tego wszystkiego jednym z najbliższych współpracowników Williama jest porucznik Edward Love, niezależnie od okoliczności nienagannie ubrany, odprasowany, uczesany i co tylko. Edward “dżentelmen nigdy się nie poci” Love jest jedną z najbardziej wyrazistych postaci powieści.
Kiedy tylko nad Port Royal zawisa groźba bitwy, załoga “Magdaleny” z kapitanem O’Connor’em na czele, zjawia się na pomoc. A to dopiero początek ich przygód. Będą musieli poradzić sobie z diabłem morskim, dzikusami z Isla de la Exilio i duchami dawnych korsarzy, uciekać przed pogonią, innym razem podążać śladem piratów.
Książkę czyta się świetnie, akcja jest nieprzewidywalna (głównie z powodu pecha prześladującego Williama ;)), postaci świetnie przedstawione. I chociaż samej fantastyki niewiele, cała reszta nadrabia z naddatkiem. Ogromny ukłon dla autora za uzmysłowienie mi, że nie potrzebuję “Piratów z Karaibów” w 3D, bo w trakcie czytania tej powieści mam swoje własne kino, własne efekty specjalne i nie potrzebuję do tego nawet Johnny’ego Deppa 😉
Nie wyobrażam sobie nie wspomnieć o formie wydania książki. Okładka mnie zachwiciła, choć mam przynajmniej kilkanaście książek wydanych przez Fabrykę. Ale tutaj… bajkowe wykończenie okładki, mimo że jest to okładka poniekąd fotograficzna a za takimi nie przepadam. Tym razem jednak jestem zachwycona! Oprócz świetnej lektury, mam książkę na którą przyjemnie popatrzeć. Polecam gorąco 🙂