Szczepan Twardoch, Epifania wikarego Trzaski, [Wydawnictwo Dolnośląskie] Wrocław 2007
Kilka wrażeń po lekturze. Książka jest ciekawa, dobrze się ją czyta. Pomysł, moim zdaniem, ciekawy, zakończenie zaskakujące. Polecam jako lekką i przyjemną lekturę, choć może nie koniecznie z pierwszej dziesiątki.
Muszę się jednak czegoś przyczepić, bo jakby inaczej. Już na szóstej stronie książki (trzecia strona tekstu) spotykamy gwarę śląską. I nic by w tym nie było nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że pisownia jest wg jakiegoś tam projektu (jest adres w sieci podany na końcu książki, tu nie będę robił reklamy), który powoduje, że przeczytanie niektórych zdań jest dosyć ciężkie. Można by zapisać to normalnym alfabetem, bez używania tych znaków. Wiem, że nie wszystkie głoski gwary śląskiej są obecne w zapisie języka polskiego, ale można użyć “rz” zamiast “ř”, bo przeca kto to je farorz, kożdy wie. Nie mam nic przeciwko gwarze ślaskiej, ale takie jej użycie świadczy chyba o sztucznych ambicjach wyniesienia jej do rangi języka. Poza tym, choć specjalistą nie jestem, ale osłuchałem się z gwarą z różnych stron Śląska w seminarium, to nawet największe hanysy nie używają takiej gwary. Wydaje mi się trochę sztuczna, choć może autor czerpał z innych źródeł, bo przecież owa gwara jest inna prawie w każdej wsi, tak że nie jest możliwym ustalenia co należy do jej standardów. Nieraz zdarzały się u nas w seminarium dyskusje między klerykami z Pszowa, Cidrów (Radzionków), czy Rudy Śląskiej, jak to się właściwie godo po śląsku. Mieli inne nazwy, słownictwo, wymowę, a czasem i składnię i gramatykę. Choć som żech jest gorolem, to pikno je ta godka, ale jako czytelnik wolałbym bardziej strawną (przynajmniej w zapisie) jej formę.
Druga uwaga dotyczy tego, na czym bardziej się znam, bo w tym siedzę, a mianowicie pewnych realiów kościelnych na Górnym Śląsku. Piszę o tym, z czym się zetknąłem, co znam z własnego doświadczenia, a w książce jest to przedstawione trochę inaczej (chyba, że w diecezji gliwickiej są inne zwyczaje niż w katowickiej, bo przecież tam wpływy spoza Śląska są chyba większe). Główny bohater cały czas chodzi w sutannie, a tymczasem nie spotkałem księdza, który do szkoły szedłby w sutannie i birecie, a tak czyni bohater książki (sic!). Jeżeli chodzi o biret, to prawie wyszedł z użycia, a sutanna jest traktowana jako strój, który wkłada się do kościoła (choć też nie jest to już regułą). Po drugie na Śląsku nie mówi się “Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, tylko “Szczęść Boże”. To pierwsze świadczy o wybitnie gorolskim pochodzeniu i nie przyswojeniu sobie miejscowej kultury. Tymczasem tak wita księdza gospodyni na farze, która jest w książce rodowitą Ślązaczką! Po trzecie, fakt, że ksiądz z Warszawy trafia karnie na placówkę w diecezji gliwickiej jest czystą licentia poetica autora. Biskup ordynariusz nie może zasadniczo posłać księdza do pracy na parafię w innej diecezji (tzn. bardzo teoretycznie jest to możliwe, ale nikt nigdy tak nie robił). Służyło to zapewne konfrontacji księdza z Warszawy, gorola, ze środowiskiem robotniczego Śląska. Inne sprawy też wydają się trochę naciągane, ale nie mam dostatecznej wiedzy na te tematy (np. zachowania biskupów).
Wracając jeszcze do obrazu Śląska to nie pasuje mi jeden z jego rysów, który pojawia się na końcu książki. Zgadzam się, że w Ślązakach jest zakorzenione posłuszeństwo władzy, jakaś lojalność, ale nie jest im zupełnie obojętne, kto nimi rządzi. Faktem jest, że potrafią długo trawić różne krzywdy, że są jakby odporni na niektóre posunięcia. Jednak nie jest to zupełna obojętność, czego dowiodły choćby Powstania Śląskiego. Czy gdyby Ślązakom było obojętne kto nimi rządzi, to czy zaryzykowaliby życie, aby być w Polsce?
Tych kilka uwag, czy też jakichś tam moich refleksji, nie ma jednak na celu zdyskredytowania książki. Ciekawie było poczytać coś w gatunku fantasy o własnym środowisku.
Wpis pochodzi z mojego bloga: iocus.pl.
Zrobiłem ostatnio kwerendę bo bibliotece i pożyczyłem trzy książki Twardocha. Zacząłem od “Epifanii” i powiem, że ta swojskość i śląskość powieści bardzo mi przypadla do gustu. Szczególnie te krótkie, poboczne historie postaci drugoplanowych, które pokazują złożoność historii tego regionu. Sam pochodzę z południowego wschodu i w moich stronach Prusy czy Niemcy to odległe krainy, podobnie jak autor recenzji czekam jednak aż ktoś napiszę fantastykę rownież o tych stronach. Chociaż czy faktycznie możemy tu mówić o fantastyce? Dukaj to fajnie zrecenzował – realizm nieateistyczny 🙂