Prześladowania chrześcijan istnieją od samego początku. Pierwsze są opisane w Dziejach Apostolskich, najnowsze choćby w zeszłotygodniowym Gościu Niedzielnym (raport o sytuacji Kościoła w Wietnamie). Prześladowania trwają i dziś na każdym kroku. Tak popularna dziś tolerancja, wbrew temu, co się potocznie przez nią rozumie, też jest elementem opresyjnym. Bo należy tolerować gejów i ich parady, nawet jeżeli dopuszczają się bezczeszczenia świątyń katolickich. Należy tolerować aborcję, eutanazję. Tolerować in-vitro, antykoncepcję oraz wiele innych. Jednak katolickiego ciemnogrodu – nigdy. Co więcej! “Postępowe” środowiska w swojej łaskawości dla katolickiego “ciemnogrodu” tolerancję wymyśliły. Bo one same nie muszą tolerować, one kochają, wspierają i są całym sercem za, nienawidząc wręcz chorobliwie myślących inaczej niż oni. Dla “katoli” natomiast wymyślili “tolerancję”, czyli sposób na wyjście z “ciemnogrodu”, jakiś stopień przejściowy. Jest więc owa “tolerancja” wartością od “postępowych” dla “ciemnogrodu” po to, aby się z “ciemnogrodu” wyzwolił. W ten sposób już u podstaw z tolerancją nie ma to nic wspólnego. Jest to gra, którą Szatan gra już od początku, kiedy w Raju kusił Adama i Ewę. Delikatne przesunięcie znaczeń, kłamstwo tak delikatne, że prawie nieuchwytne, prawie “nie-kłamstwo”, a budujące zupełnie fałszywy obraz rzeczywistości.
Co więc robić? Tak jak w starożytnym Rzymie, umacniać się w wierze na przekór światu. Nie poddawać się pod dyktat “postępowych”, ale postępować w wierze i miłości. Trudno, najwyżej przyjdzie oddać życie, pieniądze czy dobre imię. Czym to jednak jest wobec Boga samego?