“Sezon komunijny” trwa w najlepsze. Media donoszą o obecnych trendach komunijnych: laptopy, quady, operacje poprawiania uszu, suknie lepsze niż ślubne. Jak zwykle rodzi się pytanie po co to wszystko. Na szczęście, gdy ja zapytałem dzieci wczoraj: “Co dzisiaj jest najważniejsze?” odpowiedziały, że spotkanie z Jezusem. Jednak trend jest zatrważający nie tylko ze względu na dzieci, ale na rodziców, a jest to trend, który widać nie tylko podczas I Komunii Świętej, ale i na ślubach a także innych uroczystościach. Trend traktowania Kościoła jako instytucji obrzędowo-rozrywkowej.
Instytucja obrzędowa. Nie wierzy, nie chodzi do Kościoła, ale “ta zabawa przecież przynależy do dzieciństwa i nie można jej dziecku odmawiać”. Tak tłumaczył się jeden rodzic, dlaczego dziecko powinno pójść do I Komunii Świętej. W człowieku istnieje głęboka potrzeba spotkania ze swoim Stwórcą. Niestety spłycona w dzisiejszych czasach została do prymitywnej potrzeby obrzędu wynikającego ze zwyczaju. Żadnego przeżycia duchowego u rodziców, ale chęć pokazania się, a może tylko uspokojenia swojego sumienia? W tym kontekście jest też kwestia ślubu osób, które z Kościołem nie mają nic wspólnego, jednak “w kościele to jest przecież tak romantycznie”. Najlepiej drewnianym czy zabytkowym. Wracając do I Komunii Świętej. Rodzice pokazują tym samym swoją pustkę duchową, a co najgorsze przekazują ją swoim dzieciom. Ksiądz czy katechetka uczy dzieci, że to jest coś więcej, że spotyka się kogoś bardzo ważnego. Uczą także miłości i tego, że to nie ziemia jest naszą ojczyzną, naszym celem. Tymczasem jednak rodzice w praktyce dają silny przekaz o zupełnie przeciwnej treści. Nie ma modlitwy, nie ma chodzenia na nabożeństwa czy Msze św. po I Komunii św., za to w centrum stoi przyjęcie, strój, prezenty. Jasny i wyraźny przekaz dla dziecka: najważniejsze jest to co materialne. Co więcej przekaz ten sugeruje wręcz, że tam nie ma nic więcej poza tym, co materialne! Dodatkowo uczy się dziecko egoizmu: ty nic nie dajesz od siebie, ale tobie się należy to i tamto.
Ten trend, w połączeniu z innymi, które wypychają Boga poza margines zainteresowań, życia, jest przerażający. Rośnie coraz liczniejsze pokolenie osób skoncentrowanych na sobie, na swojej przyjemności, z postawą żądaniową (mi się należy), wypranych z religijności, z duchowości. Potem następuje zdziwienie, że dzieci nie słuchają rodziców. A przecież rodziców warto słuchać dopóki dają, zawsze dawali zabawki, pieniądze. W momencie, kiedy zaczynają cokolwiek wymagać dziecko się odwraca i bardzo ostro potrafi potraktować swoich rodzicieli. Rośnie pokolenie egoistyczne i bez wartości. Jedyną wartością jest “mieć” i “fajność”, bo przecież w życiu to trzeba przede wszystkim się bawić, doznawać przyjemności. Rośnie w tym też jakiś chory idealizm, który karze im szukać ideałów, idealnej przyjaźni, idealnej dziewczyny/chłopaka. Ideałów nie ma, więc prędzej czy później okazuje się, że ten (ta), o którym (-ej) się myślało, że jest ideałem i trzeba wymienić na lepszy model. Rodzą się rozczarowania i frustracje.
Co zrobić? Szczerze mówiąc nie wiem. Słyszałem, że nawet jeżeli w kościele obowiązuje jeden, skromny strój dla wszystkich, to niekiedy na przyjęcie już jest przygotowana droga sukienka. Na pewno nie można się poddać i wskazywać na prawdziwe ideały, wskazywać na tego, który jest najważniejszy (i to zawsze najważniejszy), czyli na Boga. Należy pracować z dorosłymi, ich uczyć, ich ewangelizować i nawracać w razie potrzeby. Nawet nie dzieci, bo Jezus nauczał dorosłych, a dzieci błogosławił. Moim zdaniem należy także wymagać, więcej wymagać niż teraz. Inaczej rozmyją się wartości i Kościół stanie się zakładem świadczącym usługi o charakterze religijnym dla ludności. Wymagać przede wszystkim od siebie, każdy z nas, bo wszyscy jesteśmy Kościołem. Wymagać od siebie i odważnie dawać świadectwo o Chrystusie.